[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krzyknęła: Gdzie\ ona jest! , a potem nagle schwyciła Piereca za marynarkę i
wywaliła z fotela na podłogę. Pod Pierecem le\ała brązowa teczka, Beatrycze porwała
ją, kilka sekund stała z zamkniętymi oczami i bezgranicznie uszczęśliwionym
wyrazem twarzy, tuląc teczkę do piersi, pózniej powoli ruszyła w kierunku drzwi
obitych \ółtą skórą i znikła za nimi. W martwej ciszy Pierec wstał i, starając się na
nikogo nie patrzeć, otrzepał spodnie. Zresztą nikt nie zwracał na niego uwagi,
wszyscy patrzyli na \ółte drzwi.
Có\ ja mu powiem? myślał Pierec, powiem, \e jestem filologiem, w Zarządzie nie
ma ze mnie po\ytku, niech mnie zwolnią, wyjadę i ju\ nigdy nie wrócę, daję słowo
honoru. A po co w takim razie pan tu przyjechał? Zawsze bardzo interesował mnie
las, ale przecie\ do lasu mnie nie puszczają. A w ogóle trafiłem tu najzupełniej
przypadkowo, przecie\ jestem filologiem. Filolodzy, literaci, filozofowie nie mają
czego szukać w Zarządzie. Tak, \e słusznie nie wpuszcza się mnie do lasu, jestem
tego świadomy i zgadzam się& Nie mogę być ani w Zarządzie, który zapaskudza las,
ani w lesie, w którym odławia się dzieci maszynami. Powinienem stąd wyjechać i
zająć się czymś mniej skomplikowanym. Wiem, \e jestem tu lubiany, ale lubią mnie
tak, jak dziecko lubi swoje zabawki.
Jestem tu dla zabawy i nikogo nie mogę nauczyć tego, co wiem& Nie, tego
oczywiście nie nale\y mówić. Trzeba zapłakać, a skąd ja im wezmę łzy? Ale rozwalę
mu cały gabinet, niech tylko spróbuje mnie zatrzymać. Wszystko rozwalę i odejdę na
piechotę. Pierec wyobraził sobie, jak idzie drogą wśród tumanów kurzu, pod palącym
słońcem, kilometr za kilometrem, a walizka wykazuje coraz większą samowolę. I z
ka\dym krokiem coraz dalej i dalej odchodzi od lasu, od swojego marzenia, od swego
lęku, który ju\ dawno stał się sensem jego \ycia&
Coś długo nikogo nie wywołują, pomyślał. Najpewniej dyrektora bardzo
zainteresował projekt odławiania dzieci. I dlaczego nikt nie wychodzi z gabinetu?
Prawdopodobnie jest jeszcze inne wyjście.
Przepraszam najmocniej powiedział, zwracając się do monszera Brandskugla
która godzina?
Brandskugel spojrzał na swój zegarek, chwilę pomyślał i powiedział:
Nie wiem.
Wtedy Pierec nachylił się do jego ucha i wyszeptał:
Ja nikomu nie powtórzę. Ni ko mu.
Monszer Brandskugel wahał się. Niezdecydowanie dotknął palcem plastikowego
identyfikatora z własnym nazwiskiem, obejrzał się ukradkiem, nerwowo ziewnął,
znowu się rozejrzał, naciągnął mocniej maskę i powiedział:
Nie wiem.
Następnie wstał spiesznie i oddalił się w przeciwległy kąt poczekalni.
Sekretarka powiedziała:
Pierec, pana kolej.
Jak to moja? zdziwił się Pierec. Przecie\ jestem czwarty.
Nieetatowy pracownik Pierec podnosząc głos powiedziała sekretarka.
Pana kolej.
Mądrzy się& ktoś wymruczał.
Właśnie takich powinniśmy na zbity pysk& głośno powiedziano z lewej.
Rozpaloną miotłą!
Pierec wstał. Nogi miał jak z waty. Bezmyślnie potarł się dłońmi po bokach.
Sekretarka patrzyła na niego uwa\nie.
Czuje kotka, czyje mięso zjadła powiedziano w poczekalni.
Tak długo dzban wodę nosi&
I takiego tolerowaliśmy!
Przepraszam, to wy go tolerowaliście. Ja go pierwszy raz widzę na oczy.
A ja, jeśli pan chce wiedzieć, te\ nie dwudziesty.
Ci sza! powiedziała sekretarka. Ma być cisza! I nie śmiecić na podłogę
tak, pan, do pana mówię. A więc Pierec, idzie pan, czy mam wezwać stra\?
Tak powiedział Pierec. Tak. Ju\ idę.
Ostatnim, kogo dostrzegł, był Brandskugel, który zabarykadowany w kącie
fotelem, przykucnął z wyszczerzonymi zębami, z ręką w tylnej kieszeni spodni. A
potem Pierec zobaczył dyrektora.
Dyrektor okazał się smukłym, przystojnym mę\czyzną około trzydziestu pięciu lat,
w świetnie skrojonym, drogim garniturze. Stał przy otwartym oknie i sypał okruszki
chleba stłoczonym na parapecie gołębiom. Gabinet był idealnie pusty, nie było w nim
ani jednego krzesła, nie było nawet biurka i tylko na ścianie na wprost okna wisiała
pomniejszona kopia Bohaterskiego lasołaza Seliwana .
Nieetatowy współpracownik Zarządu Pierec? czystym, dzwięcznym głosem
zapytał dyrektor, odwracając od okna czerstwą twarz sportowca.
T tak& To ja& wymamrotał Pierec.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona pocz±tkowa
- Strugaccy A. i B. Pora deszczĂłw 01 Pora deszczĂłw
- Kindred of Arkadia 2 Fated to Be Family Alanea Alder
- Edgar Rice Burroughs MarsjaśÂski 02 Pelluc
- tredowata t.2 mniszkowna
- 085. Thompson Lewis Vicki Impuls
- Guy N. Smith Miasto zludzien
- Smith Ready Jeri [Aspect of Crow 02] Voice of Crow
- Edmond Paris The Secret History of Jesuits (1975) (pdf)
- Cricket Starr [Hollywood After Dark] Bad Dog and the Babe (pdf)
- 02 Kristi Gold W ramionach szejka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- rafalradomski.pev.pl