[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przy nogach ciepły, kudłaty łeb.
- Podrostek! - zawołał cicho.
Schylił się i objął psa ramieniem. Ten przygarnął się do niego radośnie, wspiął
mu się na piersi i szorstkim językiem lizał twarz.
- Podrostek - powtórzył Fiodor pieszczotliwie. - Stare psisko, mój stary... No,
chodz!
Wstał i dopiero teraz, gdy zobaczył przed sobą ciemniejący w mroku zarys
chaty, zdał sobie sprawę, że nie może wrócić do domu. Nie mógłby ani Taisie, ani
Siemionowi spojrzeć w oczy, nie było dla niego pomiędzy nimi miejsca. Stał
niezdecydowany, co ma dalej robić. Nigdy dotąd nie czuł się tak samotny. Azy
napłynęły mu do oczu. Machinalnie gładził Podrostka. Nagle pies żałośnie
zaskowytał.
- Cicho, Podrostek!
Skręcił ze ścieżki i obszedł dom od strony stodoły. Za nim ze zwieszonym
łbem powlókł się Podrostek.
W pobliżu oświetlonego okna Fiodor zatrzymał się. Cofnął się dalej w mrok.
Stamtąd, jak przez mgłę, bo szyby pokryła para, zobaczył Taisę stojącą przy łóżku
Siemiona. Mimo oddalenia twarz jej wydała mu się wyrazna i uchwytna w każdym
szczególe. Od wielu przecież miesięcy znał ją na pamięć. Zapamiętał wszystko, co ją
ożywiało, począwszy od włosów połyskujących w miękkim załamaniu, poprzez gęsty
cień rzęs, aż po usta, o których wilgotnym smaku tyle razy w skrytości marzył.
Odetchnął głęboko. Ale zimny pęd powietrza nie chłodził rozpalonego czoła
ani warg. Fiodor odrzucił głowę do tyłu, przymknął oczy, lecz ciągle widział Taisę.
Znowu pragnął jej. Pragnął jeszcze zachłanniej niż przed chwilą, całą głodną siłą
swoich siedemnastu lat. Nie myślał, czy to dobrze, czy zle. W pewnym momencie
przypomniały mu się słowa księdza Siechenia. Posłyszał nieomal jego głos. I uczuł
przelotny, jakby śpieszący się wstyd. Nie odszedł jednak. Stał dalej, wiedząc, że
gdyby dzięki narzuconemu sobie przymusowi stracił z oczu Taisę, cierpiałby
dotkliwiej niż teraz, kiedy cierpiał patrząc.
Tymczasem Podrostek widząc, że jego pan stoi bez ruchu w jednym miejscu,
zwinął się w kłębek i swoim ciepłem grzał mu stopy. Mimo wczesnej pory noc była
tak nieprzenikniona, jaką bywa zwykle po wielu dopiero godzinach ciemności. Wiatr
przeciągał poprzez mrok niezmiennie porywisty, pełen powtarzających się szumów.
Daleko ostry krzyk puszczyka nawoływał.
Wtem ramiona Taisy drgnęły i głowa jej, jakby ścięta mocnym uderzeniem,
usunęła się poniżej okna. Fiodor stał jeszcze chwilę i czekał. Potem ostrożnie
przysunął się bliżej. Nic jednak nie mógł zobaczyć: szyba zaszła gęstym oparem.
Chłód stawał się coraz dokuczliwszy. Gwizdnął więc na psa i poszedł do stodoły.
Szybko zasnął.
VIII
Przeszedłszy kilkanaście kroków ksiądz Siecheń przystanął i obejrzał się za
siebie. Zrąb wzgórza i sylwetkę Fiodora zatarła już ciemność. Nie było widać i
gajówki Siemiona. Wiatr szedł teraz wyżej i całą noc zdawał się z sobą ku górze
unosić. W dole leżała czarna przepaść.
Proboszcz odetchnął z ulgą. Nareszcie był sam. Zaczął wolno schodzić. Ale
wkrótce, nim zdążył zdać sobie sprawę z nagłego wzburzenia, krok jego stał się
szybszy. Bezwiednie, jakby gnał go lęk przed nieokreśloną pogonią, począł biec.
Zapadając po kostki w rozmiękłą ziemię, a ramionami rozsuwając zagradzające drogę
świerki biegł coraz prędzej. Dopiero na dole jaru, pomiędzy mrocznym gęstowiem,
zorientował się, że zboczył ze ścieżki i zabłądził w zagajniku. Zatrzymał się.
Brakowało mu tchu, krew tętniła na skroniach, nogi drżały w kolanach. Gdy chciał
zrobić krok naprzód, zatoczył się. Tracąc równowagę uczepił się palcami najbliższej,
oślizłej gałęzi. Gdy wymknęła mu się z dłoni, zapadł się głębiej, rozdzierając
ciężarem upadku splątany gąszcz drzewa. Plecami, potem głową uderzył o coś
twardego.
Ten nagły wstrząs przywrócił mu równowagę. Powoli przychodził do siebie.
Znajdował się wśród szorstkiego i wilgotnego igliwia, niby na dnie wielkiego stosu.
Były tu cisza i spokój. Zdumiał się, że wiatr z tego miejsca może się wydać tak
daleki, jakby przechodził nad innym światem. Dokoła słychać było szmer skraplającej
się mgły, łagodny i lekki, jakby pomiędzy drzewami poruszały się niewidzialne
skrzydła.
Leniwa ociężałość owładnęła księdzem Siecheniem. Wiedział, że powinien
natychmiast ruszyć w dalszą drogę, miał jej tyle jeszcze przed sobą. Czuł, że Michaś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •