[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na. To przecież jego ukochany młodszy braciszek, z którym bawili się przez całe dzie-
ciństwo. Jeśli zginie, nie może to się stać z mojej ręki, nawet pośrednio. Coś takiego
zniszczyłoby moje życie z Alvinem, a jego wcale by nie musiało ocalić. W płomieniu
serca Alvina, który sprawdziła szybko, nie znalazła ani jednej ścieżki nieprowadzącej
do zdrady Calvina. Dopóki ten chłopak żyje, Alvin nie jest bezpieczny.
A jednak właśnie z miłości do Alvina nie pozwoliła Calvinowi umrzeć. Chmurki
proszku spłynęły nad jego ciałem, zostały wessane do nozdrzy. . . Niemal natychmiast
się ożywił. Usiadł.
 Ależ jestem głodny  powiedział.
 Nie!  zawył Gullah Joe.  Wracać! Uciekać stąd!
Calvin wstał.
483
 To jest ten drań, który uwięził mnie poza moim ciałem?
 Przez przypadek  odrzekła Margaret.  Nie rób mu krzywdy.
Calvin wyciągnął rękę, skrzywił się i zachwiał.
 Wylecz się!  zawołała znowu Margaret.
Calvin stał nieruchomo, najwyrazniej robiąc coś, czego nikt inny nie mógł dostrzec.
 Z każdą chwilą czuję się lepiej  oświadczył.  To, że znowu mam w sobie
przenikacz, samo mnie leczy.
W tym momencie Ryba krzyknęła przerażona. Margaret odwróciła się błyskawicz-
nie i zobaczyła, jak Duńczyk zbliża się chwiejnym krokiem do Calvina, unosząc nóż.
Ryba skoczyła mu na plecy, chwytając rękę z nożem. Oboje runęli na podłogę.
Calvin tymczasem przestał się chwiać. Stał pewnie na nogach, a kiedy odwrócił się
do Duńczyka, miał już dość przytomności umysłu, by podgrzać nóż. Duńczyk krzyknął
i odrzucił gorący metal.
 Ty wszedłeś w moje ciało!  wrzasnął do Calvina, trzymając przed sobą opa-
rzoną dłoń.  Ja mam nosić to, co ty wyrzuciłeś!
Zdawało się, że Calvin w ogóle go nie dostrzega. Szukał Gullaha Joe.
484
 Ty przeklęty bękarcie, ty brudny czarowniku z sidłami!  wołał.  Gdzie jesteś?
Mewa przeleciała przez pokój, gorączkowo trzepocząc skrzydłami. Zanim jednak
znalazła otwarte okno, Calvin wyciągnął ku niej palec; spadła na podłogę. W jednej
chwili ptak zniknął, a pojawił się Gullah Joe. Calvin ruszył w jego stronę; twarz wy-
krzywił mu straszny grymas nienawiści i gniewu.
 Calvinie, przestań!  krzyknęła Margaret.  To był wypadek! Złapali cię w pu-
łapkę, ale nie mieli pojęcia, że to ty. A kiedy zrozumieli, jaką moc posiadasz, nie mieli
wyjścia; musieli trzymać cię w niewoli ze strachu przed zemstą.
Przez chwilę Calvin przyglądał jej się w milczeniu. Potem zawrócił do kręgu, który
był jego więzieniem. Kolejno zrywał z sufitu wszystkie czary, aż krąg przestał istnieć.
W ciszy słychać było tylko łkanie Gullaha Joe. Kiedy jednak Calvin podszedł do mniej-
szego kręgu i też zaczął zrywać amulety, czarownik krzyknął w rozpaczy.
 Zostawić to w spokoju, ty! Ja błagać! Ty puścić ich wolno, niektóre imiona nie
znalezć nigdy droga do swoje ciało!
485
Calvin nie zwracał na niego uwagi. Zerwał wszystkie wiszące czary, a potem otwo-
rzył nową sieć, tym razem rękami. Wszystkie sznurki imion rozrzucił po całej podłodze
strychu.
 Nie ranić ich!  płakał Gullah Joe.  Duńczyk, ty zatrzymać on!
Ale Duńczyk siedział nieruchomo na podłodze i szlochał.
 Pozrywaj sznurki imion!  zawołała Ryba.  Oddaj niewolnikom ich gniew!
Calvin przyjrzał się jej z paskudnym uśmieszkiem.
 Na co dobrego może się komuś przydać gniew?
Potem z wściekłością, gwałtownie, samą siłą umysłu rozwiązał wszystkie supły, aż
sznurki imion legły w strzępach. Wszyscy patrzyli na przewalający się stos, z którego
wypadały różne śmieci. I wreszcie wszystko znieruchomiało, a strzępy i odpadki zmie-
szały się w jedną masę.
Teraz, gdy czyn się dopełnił, Gullah Joe zaprzestał protestów. Wzniósł wzrok ku
niewidocznemu niebu nad sufitem, przygniatającym ich z góry.
 Iść do domu, do wasza ciało, wy! Wszystkie imiona iść do domu!
Potem z płaczem osunął się na kolana.
486
 Dlaczego płaczesz?  zapytał Calvin. Zerknął na Duńczyka, który wycierał
oczy.
 Ty wiatr za silny dla mnie  odparł Gullah Joe.  Och, mój lud, mój lud, iść do
domu.
Calvin zrobił kilka kroków w jego stronę i przewrócił się.
 Umieram, Margaret  wyszeptał.  Moje ciało odeszło zbyt daleko.
 Niech on umrze, to nie będę go musiał zabijać  rzekł Duńczyk.  Wszystko,
co zrobiliśmy dla naszego ludu, on teraz zniszczył.
 Nie!  krzyknęła Ryba.  On nas wyzwolił! Cały nasz gniew zamknięty w tej
sieci to jak najgorsze więzienie! Wtedy jesteśmy niewolnikami, aż do głębi serca! Ma-
my oddać siebie, żeby się ukryć? Przed czym? Najgorsza rzecz już się stała, kiedy
oddaliśmy imiona.
Margaret przyklęknęła obok Calvina.
 Musisz się uleczyć  powtarzała mu cicho.
 Nie wiem, od czego zacząć  wyszeptał Calvin.  Cały jestem pełen zepsucia.
487
 Alvinie!  zawołała zrozpaczona Margaret.  Alvinie, patrz! Spójrz na mnie!
Zobacz, co siÄ™ tu dzieje!  PoderwaÅ‚a siÄ™ i zaczęła kreÅ›lić w powietrzu litery: POMÓ%7Å‚
CALVINOWI WYLECZ GO.  Popatrz na mnie i ratuj go, jeśli chcesz, żeby żył!
 Co pani robi w powietrzu?  zdziwiła się Ryba.  Na co pani tak macha?
 Do mojego męża  odparła Margaret.  Ale on mnie nie widzi.  Zwróciła
się do Gullaha Joe.  Czy możesz jakoś pomóc tym wszystkim zagubionym imionom
wrócić do domu?
 Tak.
 W takim razie działaj.
 A co pani zrobi?  zapytał ponuro Duńczyk.
 Spróbuję wezwać męża, żeby uleczył swojego brata. A jeśli nie zdoła, będę trzy-
mać Calvina za rękę, kiedy umiera.
Calvin jęknął zrozpaczony.
 Nie jestem gotów na śmierć!
 Gotów czy nie, kiedyś musi ci się przydarzyć  przypomniała mu Margaret. 
Lecz się, jak najlepiej potrafisz. Podobno jesteś Stwórcą, nie pamiętasz?
488
Calvin zaśmiał się, ale śmiech brzmiał słabo i gorzko.
 Całe życie starałem się uwolnić od Alvina. A teraz, jedyny raz, kiedy jest mi
potrzebny, akurat nie pęta się pod nogami.
Zapadła cisza, w której rozległ się cichy, niski głos Gullaha Joe.
 Robić to, one. Znalezć drogę na powrót.
 Więc teraz wyjdzcie na ulice i roześlijcie wiadomość po całym mieście  po-
radziła Margaret.  Czarni pełni są długo powstrzymywanej wściekłości. Nie wolno
dopuścić, by powstali w daremnym buncie, kiedy tylko odzyskają wszystkie gwałtowne
uczucia.
Nie ruszyli siÄ™.
 Idzcie!  krzyknęła.  Ja się zajmę Calvinem.
Gullah Joe i Duńczyk wybiegli. Szli od domu do domu. Już teraz w całym mie-
ście rozlegały się wycia i śpiew. Chwytali każdego napotkanego Czarnego, tłumaczyli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •