[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oddalił i został człowiekiem.
Wieczorami, czasem głęboko w noc, siedziałem w chacie i pracowałem. Velomody już
dawno położyła się i spała bezgłośnym snem ludzi zdrowych i pierwotnych. Z dworu
przedzierała się potężna muzyka tropikalnej nocy; w chacie czuwało, oprócz gekonów,
tylko nas dwóch: lemur i ja.
Gdy bez ruchu siedziałem nad książką, lemur nabierał ufności, zeskakiwał na mój stół i
wyjadał skoczki z misy, przygotowanej dla niego. To jakby pierwszy krok przyjazni.
Wciąż przy tym patrzał na mnie, jak uparty duch, z tym samym wyrazem nieziszczonej
ciekawości w swych przepięknych, fioletowych oczach. Uśmiechnąłem się do niego,
lecz nawet uśmiech płoszył go i lemur jednym susem uciekał daleko, pod dach. Stamtąd
znów patrzał.
122
Papużka i skolopendra
Moja chata, jak wszystkie chaty sioła, stała na palach, i od biedy, nisko się schylając,
można by przejść pod domem. Lecz któż by się na to ważył? Pod domem była
wylęgarnia napastliwych skolopendr. Raz złapaliśmy taką dwudziestocentymetrową
bestię, nieledwie z emocją, z jaką łapie się najdziksze zwierzęta, i związaliśmy ją na
smyczy jak psa. Wij rzucał się na wszystkie strony, aż dopadł naszej zielonej papużki,
okręcił się błyskawicznie dokoła jej ciała i pokąsał ją jadowitymi żuchwami. Z trudem
opanowaliśmy wściekłe stworzenie i ostatecznie wtrąciliśmy do szklanki z trucizną.
Papużka nie zginęła. Z jakichś tajemniczych przyczyn jad skolo-pendry nie działał na
papugi, i nasza zielonka po pięciu minutach zamroczenia odzyskała zwykły humor.
Człowiek na jej miejscu ryczałby z bólu, chorując kilka tygodni.
Swistunka
Pewnego dnia Bogdan wpadł z radością do mej chaty i przyniósł w misce wodę,
zaczerpniętą z jakiejś kałuży: pływało w niej tysiąc małych żyjątek. Oznajmił mi z
triumfem, że nie tylko w Ukajali śpiewają ryby: oto jakiś nieznany wioślak, mniejszy
niż ziarno ryżu, śpiewa w tej misce jak ptak, pięknie śpiewa jak anioł, jak ptaszek boży!
 Zlicznie śpiewa, hultaj  cieszył się Bogdan.
W istocie: gdy woda w misce się uspokoiła, słychać było z niej czyste, dzwięczne tony i
chatę wypełniał jakby łagodny ptasi świergot. I aż dech zapierało: był to świergot bliski,
bardzo bliski, serdeczny, swojski: po prostu jakiś głos z północnych lasów sosnowych.
 To śpiew naszej świstunki!  oświadczył Bogdan i z trudem ukrywał wzruszenie.
Wśród histerycznych śmiechów i męczących podejrzeń o złe czary, wśród owadzich
snów i przepychu wodnej zgrozy, bywało, że odzywał się w dolinie Ambinanitelo
czysty świergot, podobny do świergotu naszej poczciwej świstunki. Dzwięk
przypadkowy i sztuczny, a przecież w takiej chwili w takim świecie równie przejmujący
jak
123
mocne zaklęcie. Poruszał struny ludzkiej duszy i sprawiał, że dolinę nagle zalewało
radosne słońce, a w blasku jego czezły wszystkie lęki, płowiały złe sny, roztapiały się
czary i zdrowiały śmiechy.
Wąż ankoma
Węża, żywcem złapanego w puszczy, przyniósł mi Toto. Toto, mieszkaniec sąsiedniej
wsi po drugiej stronie rzeki, był malgaskim zuchem i nie bał się niczego. Toto był
wysoki, lecz bestia była jeszcze dłuższa: trzymana za szyję wzniesioną wysoko ręką,
spływała potężnym cielskiem na dół i całym ogonem włóczyła się jeszcze po ziemi.
Cielsko było paradne i ledwo dało się objąć dwiema dłońmi.
Wąż, nazwany tu ankoma, należał do szlachetnej rodziny boa, owej rodziny, która nie
zabija jadem, lecz dusi. Więc zwycięski Toto był upojony dumą i wszczął z jeńcem
niebezpieczną zabawę. Puszczał go swobodnie na dziedzińcu między moją chatą a chatą
wójta Rajaony. Wąż natychmiast pomykał majestatycznym ruchem w stronę zarośli.
Naokoło robił się wielki rwetes, pies ujadał przerażony, zebrana dziatwa uciekała w
popłochu, lecz Toto był pewny siebie. Toto grał, Toto igrał, Toto panował.
Równie dostojny jak jego wąż, Toto we właściwej chwili zerwał się jak dziki zwierz
fossa, dopadł, przycisnął szyję ankomy widłami gałęzi: związał węża i przywlókł mi go
dziarsko do stóp. Dostał hojny dar i wrócił do swej wsi. Odchodził jak bohater, z
wyniosłym czołem, wywołując lęk i podziw u wszystkich niewiast.
Wąż był szary jak stal, lecz przemyślna ręka leśnego demona wypisała mu na bokach
ciemne, tajemnicze znaki: szereg geometrycznych zygzaków. Dla kogo były te znaki i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •