[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszędzie między idee a rzeczywistość, między orkiestrę a ucho. Całe życie jest takie,
mój mały, i musimy je takim pozostawić, a jeśli nie jesteśmy głupcami, to musimy się
z tego śmiać. Ludziom pańskiego pokroju stanowczo nie przystoi krytykować radia
lub życia. Niech się pan raczej nauczy najpierw umiejętności słuchania! Niech się pan
nauczy brać serio to, co jest tego warte, a z reszty niech się pan śmieje! Czyżby pan
przypadkiem sam dokonywał tego lepiej, szlachetniej, mądrzej, z większym smakiem?
O nie, monsieur Harry, na pewno nie. Ze swego życia uczynił pan jakąś wstrętną
historię choroby, ze swych zdolności nieszczęście. I, jak widzę, nie potrafi pan nic
innego zrobić z piękną, zachwycającą, młodą dziewczyną, jak wbić jej nóż w ciało i
zadać śmierć! Czy pan to uważa za słuszne?
- Słuszne? Ach, nie! - zawołałem zrozpaczony. - Mój Boże, wszystko jest takie
fałszywe, tak piekielnie głupie i złe! - Jestem bydlęciem, mistrzu, głupim, złym
bydlęciem, chorym i zepsutym, co do tego ma pan po tysiąckroć rację... Ale co się
tyczy tej dziewczyny, ona sama tego chciała, spełniłem tylko jej życzenie.
Mozart śmiał się bezdzwięcznie, zdobył się jednak na wielką uprzejmość i
wyłączył radio.
Moja obrona, w którą dopiero co tak szczerze wierzyłem, dla mnie samego
zabrzmiała nieoczekiwanie głupio. Gdy kiedyś Hermina - przypomniałem to sobie
nagle - mówiła o czasie i wieczności, natychmiast byłem gotów uznać jej myśli za
odbicie moich własnych. Przyjąłem jednak za rzecz oczywistą, że myśl poniesienia
śmierci z mojej ręki była własnym pomysłem i życzeniem Herminy bez jakiegokolwiek
wpływu z mojej strony. Ale dlaczego wówczas nie tylko przyjąłem ten straszliwy i
niesamowity pomysł i nie tylko w niego uwierzyłem, ale nawet z góry go odgadłem?
Może jednak dlatego, że była to moja własna myśl? I dlaczego zabiłem Herminę
właśnie w chwili, gdy leżała nago w ramionach innego? Wszechwiedząco i szyderczo
brzmiał bezgłośny śmiech Mozarta.
- Harry - powiedział - pan jest dowcipnisiem. Czyżby rzeczywiście ta piękna
dziewczyna nie mogła sobie od pana życzyć już niczego innego jak pchnięcia nożem?
Niech pan to opowiada komu innemu! No, przynajmniej ugodził ją pan solidnie,
biedne dziecko ani drgnęło. A teraz byłaby może pora, żeby pan uświadomił sobie
skutki swojej galanterii wobec tej damy. Czy też miałby pan zamiar uchylić się od
poniesienia konsekwencji swego czynu?
- Nie - krzyknąłem - czyżby pan mnie zupełnie nie rozumiał? Ja miałbym się
uchylać od konsekwencji? Przecież niczego innego nie pragnę jak tylko pokutować,
pokutować, pokutować, położyć głowę pod topór, dać się ukarać i zniszczyć.
Mozart spojrzał na mnie z trudnym do zniesienia szyderstwem.
- Jakiż pan jest patetyczny! Ale pan się jeszcze nauczy humoru, Harry. Humor
jest zawsze humorem wisielczym, a w razie potrzeby nauczy się go pan właśnie na
szubienicy. Czy jest pan na to przygotowany? Tak? Dobrze, wobec tego niech pan
idzie do prokuratora i pozwoli zastosować wobec siebie cały ten pozbawiony humoru
aparat sadowników, aż do chłodnego ścięcia głowy wczesnym rankiem na podwórzu
więziennym. Czy więc jest pan gotowy?
Nagle zabłysnął przede mną napis:
Stracenie Harry'ego
Kiwnąłem głową na znak zgody. Pusty dziedziniec między czterema murami o
małych, zakratowanych oknach, porządnie ustawiona gilotyna, tuzin panów w togach
i surdutach, a pośrodku stałem ja, drżąc z zimna w szarym mroku wczesnego ranka, z
sercem ściśniętym strachem pełnym żałości, lecz zdecydowany i pogodzony z losem.
Na rozkaz wystąpiłem do przodu i na rozkaz ukląkłem. Prokurator zdjął biret i
chrząknął, inni panowie też chrząknęli. Trzymał przed sobą rozłożone uroczyste
pismo i odczytał z niego, co następuje:
- Szanowni panowie, stoi przed wami pan Haller, oskarżony i uznany za
winnego lekkomyślnego nadużycia naszego magicznego teatru. Haller nie tylko
obraził wzniosłą sztukę, myląc naszą piękną galerię obrazów z tak zwaną
rzeczywistością i zabijając iluzorycznym sztyletem lustrzane odbicie dziewczyny, ale
zamierzał ponadto posłużyć się naszym teatrem, i to bez poczucia humoru, jako
pewnego rodzaju mechaniką samobójstwa. Wskutek tego skazujemy Hallera na karę
wiecznego życia i na dwunastogodzinne pozbawienie prawa wstępu do naszego teatru.
Ponadto oskarżonemu nie może być darowana kara jednorazowego wyśmiania. Moi
panowie, zaczynamy: Raz... dwa... trzy!
Na  trzy zaintonowali wszyscy obecni z bezbłędną jednoczesnością chóralny
śmiech w wyższych rejestrach, straszliwy śmiech zaświatów, trudny do zniesienia dla
ludzkiego ucha.
Kiedy znów odzyskałem świadomość, siedział obok mnie jak przedtem Mozart,
poklepał mnie po ramieniu i powiedział: - Słyszał pan wyrok. Będzie więc pan musiał
przyzwyczaić się do słuchania muzyki radiowej życia. To panu dobrze zrobi. Jesteś
niezwykle mało pojętny, miły, głupi chłopcze, ale z czasem zrozumiesz wreszcie, czego
się od ciebie żąda. Musisz się nauczyć śmiać, tego się wymaga. Musi pan pojąć humor,
wisielczy humor tego życia. Pan jednak gotów jest uczynić wszystko, tylko nie to,
czego się od pana wymaga! Jest pan gotów sztyletować dziewczęta, jest pan gotów dać
się uroczyście ściąć, z pewnością byłby pan również gotów umartwiać się i biczować
przez setki lat. Czy nie tak?
- O tak, z całego serca byłbym gotów - zawołałem w rozpaczy.
- Oczywiście! Da się pan wziąć na każdą głupią i pozbawioną humoru imprezę,
wielkoduszny panie, na wszystko, co jest patetyczne i pozbawione dowcipu. Ale ja się
na to nie dam nabrać, grosza bym nie dał za tę całą pańską romantyczną pokutę. Chce
pan być stracony, chce pan, żeby ścięto panu głowę, awanturniku! Dla tego głupiego
ideału popełniłby pan jeszcze z dziesięć zabójstw. Do diabła, ale pan właśnie ma żyć!
Postąpiono by słusznie, gdyby pana skazano na najcięższą karę.
- Jakaż byłaby to kara?
- Moglibyśmy na przykład znów ożywić tę dziewczynę i pana z nią ożenić.
- Nie, nigdy bym się na to nie zgodził. Stałoby się nieszczęście.
- Jak gdyby nie dosyć nieszczęść już pan spowodował. Ale teraz trzeba skończyć
z patosem i zabójstwami. Niech pan wreszcie zmądrzeje! Ma pan żyć i nauczyć się
śmiechu. Musi pan nauczyć się słuchać tej przeklętej radiowej muzyki życia, wielbić
ją, śmiać się z jej niepotrzebnej wrzawy. Koniec, więcej się od pana nie żąda.
Cicho, spoza zaciśniętych zębów, spytałem: - A jeśli się sprzeciwię? Jeśli panu,
mistrzu, odmówię prawa rozporządzania wilkiem stepowym i wtrącania się do jego
losu?
- Wówczas - rzekł Mozart pojednawczo - zaproponowałbym, żebyś zapalił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •