[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakieś znaki, a jednak Fleck, Henry i Griffiths dopadli mnie w tym samym momencie i
przydusili do ziemi. Przez kilka sekund walczyłem jak szalony, dopóki całkiem nie opadłem z
sił.
- Puśćcie mnie - wyszeptałem. - Na miłość boską, puśćcie mnie!
- Nic z tego - odparł Griffiths. Podniósł głos. Mo\esz się zbierać, LeClerc! - zawołał. -
Nie puścimy Bentalla. Sam wiesz dlaczego.
- A zatem będę musiał zabić pannę Hopeman - oświadczył LeClerc jadowicie. - Zabiję ją,
słyszysz mnie, Bentall? Zabiję. Ale nie dziś, nawet nie jutro. Kto wie, mo\e prędzej zabije się
sama. śegnaj, Bentall. Dziękuję ci za Mrocznego Krzy\owca.
Usłyszeliśmy, jak odchodzi, i zapadła cisza... Trzy pary rąk puściły mnie i usłyszałem głos
Flecka:
- Przykro mi, chłopcze. Nie potrafię wyrazić, jak strasznie mi przykro.
Nie odpowiedziałem. Zastanawiałem się, dlaczego nie nastąpił koniec świata. Po jakimś
czasie dzwignąłem się i na czworakach oświadczyłem.
- Wychodzę.
- Przestań się wreszcie wygłupiać. - Twarz Griffithsa zdradzała, \e jego pierwotna opinia na
mój temat, nieszczególnie pochlebna, zaczyna brać górę. - Tylko na to czekają.
- LeClerc nie mo\e sobie pozwolić na dalszą zwłokę. Która godzina?
- Dochodzi siódma.
- Jest ju\ w drodze. Nie będzie ryzykował utraty Krzy\owca tylko dlatego, \e chętnie by
mnie zabił. Proszę was, nie próbujcie mnie zatrzymać. Mam coś do załatwienia.
Wyczołgałem się przez wąski wylot tunelu i rozejrzałem. Przez kilka sekund nic nie
widziałem, kłujący ból w kolanie nie pozwalał mi skupić wzroku. Wreszcie przejrzałem na
oczy i stwierdziłem, \e nikogo tam nie ma. To znaczy, nikogo \ywego.
Przed sobą ujrzałem zwłoki trzech ludzi dwóch Chińczyków i Hewella. Jasne, któ\by
mógł nadzorować zakładanie ładunków wybuchowych, jeśli nie on? Eksplodujące kostki
amatolu wyrwały mu pół klatki piersiowej, chyba tylko to mogło pozbawić go \ycia.
Zobaczyłem metaliczny błysk lufy pistoletu, wystającej spod jego cielska. Pochyliłem się i
wyszarpnąłem broń. Magazynek był pełny.
- W porządku - rzuciłem. - Ju\ poszli.
Dziesięć minut pózniej wracaliśmy wszyscy do hangaru. Brookman miał rację, pomyślałem
mętnie, minie tydzień albo i więcej, zanim znów będę chodził normalnie. Na szczęście
chłopaki z marynarki taszczyli mnie przez całą drogę.
Minęliśmy ostatnią grań dzielącą nas od równiny. Teren wokół hangaru był pusty,
wyludniony. Mały statek przybrze\ny przedzierał się przez rafę. Usłyszałem, jak Fleck zaklął
siarczyście, i nagle zrozumiałem dlaczego: pięćdziesiąt jardów od molo wystawał z wody
maszt i szczyt nadbudówki jego szkunera. LeClerc myślał o wszystkim.
Wszycy rozmawiali, dowcipkując i wybuchając nerwowym, histerycznym śmiechem. Nie
miałem im tego za złe, była to typowa reakcja ludzi, którzy \yjąc w cieniu śmierci wyszli
nagle na słońce. Napięcie ostatniej nocy, koszmar ostatnich tygodni uwięzionych kobiet,
strach, lęk i niepewność, wszystko to minęło, świat, który na pozór się skończył, od\ył teraz
na nowo. Spojrzałem na siedmiu naukowców oraz ich \ony, którym nie miałem dotąd okazji
się przyjrzeć. Uśmiechnięci, zapatrzeni w siebie, szli mocno przytuleni. Oderwałem wzrok,
nie mogłem na nich patrzeć. Ju\ nigdy nie ujrzę oczu Marie. Ale szliśmy kiedyś przytuleni,
jeden jedyny raz. Tylko raz i tylko przez dwie minuty. Mało. A mogło być więcej.
Jedynie Fleck był przygnębiony, ponury, jedynie on odstawa! od reszty. I to chyba nawet
nie z powodu utraty szkunera, w ka\dym razie nie tylko. Z nich wszystkich on jeden znał
Marie. Gdy nazwał ją ładniutką dziewczyną, obraziłem go bez powodu. Miał córkę niemal w
jej wieku. Fleck był smutny, smutny z powodu Marie. Nie musiał się martwić o swoje dawne
przewinienia, odkupił je wszystkie z nawiązką.
Dotarliśmy do hangaru. Zciskając pistolet, modliłem się, \eby LeClerc zostawił komitet
powitalny, mający nas przyjąć, gdy wrócimy wywabieni z tunelu odpłynięciem statku.
Najlepiej, \eby sam na nas czekał. Nie zastaliśmy jednak nikogo. Ani tam, ani w pozostałych
barakach; zostawili nam tylko pogruchotany nadajnik radiowy. Doszliśmy do magazynu
broni. Wszedłem do środka przez otwarte okno i spojrzałem na łó\ko. Pomacałem zwinięty
płaszcz, który słu\ył jej za poduszkę - był jeszcze ciepły. Podniosłem go odruchowo. Le\ała
pod nim obrączka, zwykła złota obrączka, którą nosiła na serdecznym palcu lewej ręki.
Obrączka ślubna. Wło\yłem ją na mały palec i wyszedłem.
Griffiths kazał swym ludziom pochować zmarłych i wraz ze mną i Fleckiem, który mnie
holował, wrócił do bunkra. Za nami szło dwóch uzbrojonych marynarzy.
Statek minął ju\ rafę i kierował się dokładnie na zachód. A z nim Mroczny Krzy\owiec i
Marie. Mroczny Krzy\owiec, perspektywa milionów ofiar, dziesiątek miast obróconych w
proch, rzezi, smutku i nieszczęścia, jakich ludzkość nie zaznała od początków istnienia.
Mroczny Krzy\owiec. I Marie. Marie, która patrzyła w przyszłość i widziała jedynie pustkę.
Ta sama, która powiedziała kiedyś, \e nadejdzie dzień, kiedy moja wiara w siebie na nic mi
się nie zda. Ten dzień właśnie nadszedł.
Fleck otworzył drzwi bunkra, wyprowadził Chińczyka nie spuszczając z niego lufy pistoletu
i przekazał go marynarzom. Otworzyliśmy drugie drzwi i zapaliliśmy światła. LeClerc
zniszczył wszystkie nadajniki na terenie bazy, ale nie ruszył pulpitu sterowniczego, bo nie
miał się do niego jak dostać. Wcale mu na tym zresztą nie zale\ało, on nie wiedział tego, co ja
- \e obwód destrukcyjny Mrocznego Krzy\owca jest uzbrojony.
Przeszliśmy przez pokój. Kiedy pochyliłem się nad prądnicą, po raz pierwszy ujrzałem
wystającą mi z kieszeni koszuli kartkę, którą dostałem od Flecka. Zupełnie o niej
zapomniałem. Rozprostowałem ją teraz i wygładziłem.
Treść była krótka: Wybacz mi, Johnny. Zmieniłam zdani ena temat naszego mał\eństwa,
ktoś musi się tobą zaopiekować, bo do końca \ycia nie wybrniesz z kłopotów. PS. Ja te\ cię
chyba trochę kocham. I jeszcze jeden dopisek, na samym dole: PPS. Ty i ja, i światła
Londynu.
Zło\yłem kartkę i schowałem ją z powrotem. Wyjrzałem przez peryskop. Grasshopper był
ju\ prawie na horyzoncie; płynął wprost na zachód, wlokąc za sobą chmurę czarnego dymu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Archiwum
- Strona pocz±tkowa
- Bray Libba Magiczny KrÄ g 01 Mroczny Sekret
- Christine Feehan Mroczna Seria 12 Dark Melody
- Feehan_Christine_ _Karpaty_11_ _Mroczne_pochodzenie
- A. Maclean Komandosi z Nawarony
- Mary Balogh Mroczny AnioĹ 01 Mroczny anioĹ
- MacLean Alistair (1984) San Andreas
- Anthony, Piers The Gutbucket Quest
- Cykl Indiana Jones Indiana Jones i taniec olbrzymów Rob MacGregor
- Grey India Kolekcjone sztuki
- James P. Hogan The Proteus Operation
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- artnat.opx.pl