[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzewał jednak, że między innymi właśnie z tego powodu Patrick wybrał jego.
Podczas rozmowy telefonicznej szeryf Sweeney potraktował go dość obceso-
wo. Rzekł wprost, że jest bardzo zajęty, a rozmowy z prawnikami to najczęściej
zwykła strata czasu. Zgodził się jednak poświęcić mu parę minut o wpół do dzie-
siątej. Sandy przyjechał nieco wcześniej, toteż poczęstował się kawą z wielkiego
ekspresu stojącego obok lodówki. Wokół niego krzątali się funkcjonariusze biura
szeryfa, z aresztu na tyłach budynku dobiegały różne hałasy. Sweeney wpadł na
niego w korytarzu i poprowadził szybko do swego gabinetu, spartańskiego poko-
iku umeblowanego podniszczonymi, najtańszymi sprzętami, z szeregiem wybla-
kłych fotografii polityków na ścianie.
 Proszę usiąść  rzucił, wskazując mu rozchwierutane krzesło.
Sandy ostrożnie przysiadł na brzeżku. Sweeney zajął miejsce za biurkiem.
 Pozwoli pan, że będę nagrywał?  Nie czekając na odpowiedz, włączył
wielki szpulowy magnetofon stojący pośrodku biurka.  Rejestruję wszystkie
rozmowy.
 Proszę bardzo  mruknął Sandy, gdyż nie miał wyboru.  Dziękuję, że
znalazł pan dla mnie czas.
 Nie ma za co.
Nawet się nie uśmiechnął. Zarówno każdy jego gest, jak i mina świadczyły
dobitnie, że jest bezgranicznie znudzony. Przypalił papierosa i pociągnął łyk pa-
rującej kawy z plastikowego kubeczka.
173
 Przejdę od razu do rzeczy  zaczął Sandy, jakby chciał dać do zrozumie-
nia, że mógłby podjąć dyskusję o pogodzie.  Dostałem anonimową wiadomość,
iż życie Patricka jest prawdopodobnie zagrożone.
Brzydził się kłamstwem, lecz w tych okolicznościach musiał realizować plan
ułożony przez jego klienta.
 A komu by zależało na informowaniu pana o tym, co może grozić pańskie-
mu klientowi?
 Korzystam z pomocy prywatnych detektywów przy zbieraniu materiałów.
Pochodzą stąd, znają więc mnóstwo ludzi. I jeden z nich przekazał mi plotki, jakie
wpadły mu w ucho. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.
Sweeney przyjął wyjaśnienie z kamienną twarzą. W zamyśleniu palił papie-
rosa. W ciągu ubiegłego tygodnia on sam słyszał dziesiątki przeróżnych plotek
na temat wyczynów Lanigana, w końcu ostatnio ludzie prawie nie mówili o ni-
czym innym. A wiele z tych plotek dotyczyło także ewentualnego zamachu na
życie Patricka. Szeryf doszedł jednak do wniosku, iż znacznie lepiej zna miejsco-
we środowiska przestępcze od adwokata, zwłaszcza że ten pochodził z Nowego
Orleanu. Postanowił więc oddać mu inicjatywę.
 Padło jakieś nazwisko?
 Tak. Człowiek nazywa się Lance Maxa. Zapewne zna go pan.
 Owszem.
 Zajął miejsce Patricka u boku Trudy zaraz po pogrzebie.
 Można by powiedzieć, że to Patrick na krótko zajął miejsce Lance a 
wtrącił Sweeney, uśmiechając się wreszcie.
W jego przekonaniu Sandy rzeczywiście niewiele wiedział, na pewno mniej
od niego.
 Domyślam się, że zna pan historię związku Trudy i Lance a  odparł nieco
ośmielony McDermott.
 Zgadza się. Jest ona znana chyba wszystkim tutejszym mieszkańcom.
 Tak myślałem. Zatem wie pan również, że Lance to nieciekawy typek,
a według plotek szuka obecnie płatnego zabójcy.
 Za ile?  rzucił sceptycznie szeryf.
 Tego nie wiem, w każdym razie ma pieniądze, podobnie jak doskonały
motyw.
 Do mnie też dotarły podobne wieści.
 To świetnie. I co pan zamierza?
 W jakiej sprawie?
 Zapewnienia memu klientowi bezpieczeństwa.
Sweeney westchnął głośno, jakby z trudem się pohamował od wybuchu złości.
 Przecież Lanigan przebywa na terenie bazy wojskowej, jest pod ochroną
dwóch moich ludzi oraz agentów FBI. Nie sądzę, aby potrzebne były ostrzejsze
środki bezpieczeństwa.
174
 Wcale nie zamierzałem dyktować, jak powinien pan wykonywać swoje
obowiązki, szeryfie.
 Naprawdę?
 Oczywiście. Proszę jednak zrozumieć, że mój klient jest bezgranicznie
przerażony. Tylko dlatego zgodziłem się z panem rozmawiać w jego imieniu.
Ukrywał się przez cztery i pół roku, aż w końcu został schwytany. Teraz drę-
czą go głosy prześladowców, widzi ich niemal na każdym kroku. Jest przekonany,
że nastąpi próba zamachu na jego życie, toteż zwrócił się do mnie z prośbą o za-
pewnienie mu bezpieczeństwa.
 Nic mu nie grozi.
 Na razie. Mógłby pan jednak porozmawiać z Lance em, powiedzieć mu
o krążących plotkach i trochę go nastraszyć. Gdyby zyskał podejrzenia, że jest
obserwowany, może zrezygnowałby ze swych idiotycznych planów.
 Lekkomyślność to jego przyrodzona cecha.
 Być może, ale Trudy jest chyba rozsądniejsza. Gdyby poczuła, że może
zostać pociągnięta do odpowiedzialności, zapewne szybko przywołałaby Lance a
do porządku.
 To fakt, dość skutecznie trzyma go na smyczy.
 Właśnie to miałem na myśli. Przecież ona nie jest aż tak lekkomyślna.
Sweeney przypalił następnego papierosa i spojrzał na zegarek.
 To wszystko?  zapytał, chcąc najwidoczniej pozbyć się gościa. Dawał
do zrozumienia, że obowiązków szeryfa nie można porównywać ze zwykłą pracą
biurową.
 Jeszcze jedna sprawa. Znów proszę nie zrozumieć, że próbuję pana po-
uczać. Patrick żywi wobec pana głęboki respekt. Ma jednak tę świadomość, że
byłby znacznie bezpieczniejszy tam, gdzie się obecnie znajduje.
 Też mi nowina.
 W więzieniu nie da się uniknąć licznych zagrożeń.
 No cóż, mógł o tym pomyśleć, zanim dopuścił się zbrodni.
Sandy puścił tę uwagę mimo uszu.
 Poza tym w szpitalu łatwiej jest mieć go na oku.
 Czy był pan kiedykolwiek w moim więzieniu?
 Nie.
 Więc proszę mi nie wmawiać, że jest tam niebezpiecznie. Zajmuję to sta-
nowisko od dość dawna, jasne? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •