[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najnaturalniejszego w świecie, choć wbrew pozorom wcale nie tak
często spotykanego, czyli po prostu prawdziwa męskość? -
nasunęły się jej po chwili już znacznie dojrzalsze i rozsądniejsze
przypuszczenia.
Tak czy inaczej, to tajemnicze  coś" podziałało na nią na tyle
silnie, że nawet w spokojnym tańcu brakło jej tchu i dostała
zawrotów głowy.
- Wiesz... napiłabym się... czegoś zimnego - wykrztusiła
przez zaciśnięte z emocji gardło.
- Chodzmy na piwo. Albo na jakąś lemoniadę -
zaproponował Linc.
Nie czekając, aż zespół skończy grać melancholijną balladę,
zeszli z tanecznego podestu i skierowali się do bufetu. Linc wypił
małe piwo, Madison dużą lemoniadę z podwójnym lodem.
Ochłodziła się, owszem, a przy okazji również trochę
uspokoiła. Wciąż jednak czuła się jakoś niewyraznie.
Chyba musiała też wyglądać niewyraznie, bo Linc zapytał:
- A może odwiezć cię do domu, Maddie? Pokręciła
przecząco głową i mruknęła:
ous
l
anda
c
S
- Jeszcze za wcześnie. A poza tym, mam tutaj w Broken
Ground samochód.
- Może chyba zostać u kuzynów, a my tymczasem
pojechalibyśmy sobie razem...
- Nie! - odrzuciła propozycję, nawet nie pozwalając mu
dokończyć.
W jej skołatanej głowie odezwał się bowiem nagle alarmowy
sygnał, ostrzegający przed tym, że Lincoln mógłby zrozumieć
zgodę na odwiezienie do domu jako zgodę na coś więcej.
A nawet - znacznie więcej!
A niczego więcej nie będzie, nawet maleńkiego całusa,bez
konkretnej deklaracji uczuć z jego strony, obiecała sobie
uroczyście. Jeśli mu na mnie nie zależy, to trudno, jakoś to
przeżyję, ale niech sobie przynajmniej nie myśli...
- Tak sobie myślę, Maddie - odezwał się Linc, przerywając
jej medytacje - że jak tobie jest tymczasem ciut za duszno, czy co
tam innego, to sobie teraz trochę posiedz na ławce i odetchnij, a ja
się ruszę zatańczyć z gospodynią, bo wypada.
I odszedł.
Madison posłusznie przysiadła na ogrodowej ławce, jednej z
kilku rozstawionych w pobliżu bufetu dla przemęczonych tancerzy
i biesiadników.
Przysiadła, ochłonęła, wzięła kilka głębszych oddechów i...
ous
l
anda
c
S
dopiero zaczęła się na całego gotować ze złości i piorunować w
duchu na Lincolna.
A to drań!
A to wstręciuch!
Nie zadzwonił!
Nie przyjechał!
Raz zatańczył i zniknął!
Najpierw dla przyzwoitości poprosi Caitlin, potem pewnie
jakąś inną dziewczynę, i jak na ładną trafi, a dowie się, że jest
wolna, to zaraz zechce ją do domu odwozić.
- Niedoczekanie! - syknęła. Zerwała się z ławki i ruszyła
jak furia w stronę tanecznego parkietu.
Widząc, że Linc wiruje z jakąś szczupłą brunetką, ale
bynajmniej nie z Caitlin, zdesperowana Maddie postawiła
wszystko na jedną kartę.
Podbiegła do nich i krzyknęła:
- Odbijany!
A widząc, że brunetka nie ma specjalnej chęci rezygnować z
przystojnego partnera do tańca, zignorowała ją, wyciągnęła
natomiast rękę do Lincolna i spytała:
- Tańczysz ze mną, czy nie?
Buńczucznym tonem i zuchowatą miną rozbroiła go
całkowicie. Parsknął śmiechem, skłonił się na przeprosiny
ous
l
anda
c
S
czarnowłosej dziewczynie i po raz drugi tego wieczora wziął w
ramiona Madison.
- Wiesz, Maddie... - odezwał się po chwili.
- Tak?
- Słyszałem, że się ostatnio mocno zmieniłaś, złagodniałaś.
- Staram się.
- I widzę, że pietra przed życiem też już nie masz i umiesz
się o swoje upomnieć.
- Jeśli tylko mi zależy...
- Ano właśnie! I tak się powinno żyć - pochwalił ją. -
Spokojnie, ale jak trzeba, to ostro.
- Ja jestem ostra, jeśli trzeba - mruknęła Maddie. - Na
przykład w Górach Skalistych wystraszyłam kuguara.
- Ale mnie nie strasz!
- Dlaczego?
- Bo nie chcę od ciebie uciekać.
Maddie z wrażenia aż zatrzymała się w tańcu.
- Tańczysz ze mną, czy nie? - rzucił Linc, powtarzając jej
niedawne słowa i parodiując jej zawadiacki ton.
Maddie ruszyła dalej w rytm muzyki. Pozwoliła Lincolnowi
prowadzić się trochę bezwolnie po parkiecie przez kilkanaście
najbliższych taktów, przez cały ten czas rozmyślając gorączkowo,
co powinna powiedzieć.
ous
l
anda
c
S
W końcu spytała po raz drugi:
- Dlaczego?
- Dlaczego, co? - zażądał uściślenia.
- Dlaczego nie chcesz uciekać?
- Nnno... Bo mi się podobasz, Maddie - odparł z cicha
Linc. - Lubię blondynki.
- Mało! - palnęła ostro ni stąd, ni zowąd, pod wpływem
jakiegoś niezrozumiałego nawet dla niej samej impulsu.
- Bo cię lubię - dodał Linc, nieco głośniej.
- Mało!
- Jeszcze ci mało? - zdziwił się.
- Jasne!
- Zależy mi na tobie, Maddie - stwierdził na tyle głośno, że
mimo ogólnego zgiełku wszyscy tańczący najbliżej zwrócili na to
uwagę.
- Dlaczego? - wciąż z uporem domagała się wyjaśnień.
- Bo cię kocham, Madison St. John! - huknął zatem na cały
głos swoim dzwięcznym basem Linc, zatrzymując się w pół kroku.
Na parkiecie zrobiło się w tym momencie cicho, jak makiem
zasiał. Wszyscy tancerze stanęli w miejscu i przestali szurgotać
nogami, orkiestra przestała grać.
Wokół Lincolna i Madison błyskawicznie uformował się
krąg ciekawskich, którzy zastygli w oczekiwaniu na dalszy rozwój
ous
l
anda
c
S
wypadków.
- Tańczmy, bo głupio - szepnęła Maddie, gwałtownie
pąsowiejąc. - Tańczmy, jakby nigdy nic.
- Nie! - mruknął Linc i wprawdzie przycisnął ją do siebie
zdecydowanie mocniej niż dotąd, nie ruszył się jednak z miejsca.
Zgromadzeni na parkiecie gapie, spostrzegłszy z
rozbawieniem, że zaczyna się dziać coś naprawdę ciekawego, jak
na komendę klasnęli w ręce.
- Nie wygłupiaj się, Linc, tańczmy.
Kolejne zbiorowe klaśnięcie, donośny ostry trzask
kilkudziesięciu par dłoni.
- Ale najpierw coś mi powiedz, Maddie, nie czekaj na
oklaski.
Trzask!
- Co?
Trzask!
- Domyśl się.
Trzask!
- Niech tam! - Madison gotowa była w tym momencie
zrobić wszystko, byleby tylko zakończyć krępujący spektakl, z nią
i Lincolnem w rolach głównych i zejść ze sceny, czyli z parkietu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •