[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mnie. Nawet Gail...
Na twarzy Denvera pojawił się wyraz gniewu.
- Co ma z tym wspólnego moja siostra?
Charlie próbowała uchwycić jego spojrzenie.
- Pamiętam, jak bardzo Gail cię kochała.
Denver nerwowo potarł brodę i odwrócił wzrok.
- Nie chcę rozmawiać o Gail.
Lecz Charlie nie zważała na jego słowa.
- Przez cały czas o tobie mówiła. Byłeś dla niej wszyst-
kim, ojcem, bratem, najlepszym przyjacielem. - Przerwała
z obawy, że posunęła się zbyt daleko. Jednak wyraz twarzy
Denvera przekonał ją, że uważnie jej słuchał. Mówiła więc
dalej. - Pamiętasz ciasteczka, które ci posyłała?
Nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
- Masz na myśli te zakalcowate okropieństwa?
Charlie roześmiała się, zadowolona, że Denver się rozpogo-
dził.
- Tak, o nie właśnie chodzi. Piekłyśmy je wszystkie ra-
zem wieczorami, plotkując i wygłupiając się.
Denver z trudem stłumił śmiech.
- Służyły mi jako przyciski do papierów. Nawet po trzech
latach wciąż wyglądały tak samo.
Charlie roześmiała się, a po chwili stwierdziła:
- Gail bardzo cię kochała. Denver, co się między wami
wydarzyło?
Milczał tak długo, że Charlie straciła nadzieję, że jej od-
powie. Aż wreszcie odrzekł cicho:
- Gail była całym moim życiem. Po śmierci naszych ro-
S
R
dziców mieliśmy tylko siebie i swoje marzenia. Pracowaliśmy
bardzo ciężko, by je zrealizować. Zarabiałem pieniądze by
opłacać jej naukę w najlepszych szkołach, a Gail osiągała
dobre wyniki. Tworzyliśmy zespół, wiedzieliśmy, dokąd
zmierzamy.
- Wiem - odpowiedziała wzruszona Charlie. - Gail opo-
wiadała mi o wszystkim. Chciała pójść do szkoły medycznej...
Twarz Denvera rozjaśniła się.
- Widzisz, nawet ty o tym wiesz! Naprawdę tego pragnęła
Charlie skinęła głową.
- No cóż - mówił dalej Denver - ale potem spotkała
tego... - Zamilkł, a Charlie wyczuła, że miał ochotę bardzo
dosadnie określić tego  kogoś". - Spotkała Ricky'ego - konty-
nuował spokojniejszym tonem. - Miał długie włosy, tatuaże,
motocykl i gitarę.
A więc o to chodzi. Charlie głęboko westchnęła. Zawsze
to samo.
- Zakochała się?
Denver spojrzał na nią z ironią.
- Ricky ją opętał. Jak mogła pokochać takie zero! Dziew-
czyna taka jak Gail... - Jego głos na chwilę się załamał, a po
chwili Denver powiedział wzburzony: - Uciekła z nim.
Zmarnowała sobie życie! Zniszczyła nasze marzenia, wyrzu-
ciła je na śmietnik. Wykreśliłem Gail z mojego życia.
Charlie poczuła ból w sercu. Ale dzięki tej historii zaczęła
lepiej rozumieć Denvera. Poświęcił się, by zapewnić siostrze
przyszłość, a gdy ona zdeptała jego marzenia, poczuł się
zdradzony. Być może dlatego nie wierzył w prawdziwe
związki między ludzmi i wątpił w szczerą miłość.
- Czy Gail próbowała się z tobą&
Twarz Denvera ponownie stężała.
S
R
- Charlie, naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Powie-
działem ci już, co się stało. O nic więcej nie pytaj.
Charlie ugryzła się w język i z ociąganiem ruszyła za De-
nverem, który zarządził wymarsz. Przyrzekła sobie w duchu,
że zrobi wszystko, by pogodzić zwaśnione rodzeństwo.
Przypomniało się jej stare przysłowie: najłatwiej zranić
tych, których kochamy. Dopiero teraz zrozumiała je w pełni.
- Zwięta prawda - szepnęła do siebie.
Po godzinnej wspinaczce dotarli do strumienia. Obmyli
twarze i napili się wody. Denver rozejrzał się po okolicy,
następnie wyjął mapę i przez chwilę uważnie ją studiował.
- Zostańcie tutaj z Robbiem i odpocznijcie. Może byśmy
też coś zjedli? Mam zamiar trochę się rozejrzeć. Jeżeli nie
zabłądziliśmy, to wkrótce będziemy na miejscu. Zobaczę, co
jest za tym wzgórzem.
- A co tam powinno być? - zapytała Charlie, ale była
zbyt zmęczona, by ją to naprawdę obchodziło.
- Miejsce, do którego zmierzamy - odpowiedział Denver,
uśmiechając się. Tak naprawdę nie było żadnego powodu, by
nie zdradzić jej celu ich wędrówki, ale nie mógł sobie
odmówić droczenia się z Charlie.
Przejrzała jego grę i westchnęła. Było jej obojętne, dokąd
zmierzają, wiedziała bowiem, że gdy już dotrą do celu, ta
wspaniała przygoda się zakończy.
Denver zniknął za wzniesieniem, a Sabrina pobiegła za
nim. Charlie i Róbbie usiedli i, ukołysani szumem strumienia,
zapadli w sen. Nie była pewna, jak długo spała, gdy nagle coś
ją obudziło. Podeszła do plecaka, by wyjąć chusteczkę - i
wtedy go zobaczyła.
Olbrzymi, brunatny niedzwiedz powoli zbliżał się do obo-
zowiska. Poruszał się majestatycznie, jakby był panem tych
gór i chciał sprawdzić, kto ośmielił się wedrzeć do jego kró-
S
R
lestwa. Krzyk narastał w jej gardle, ale nie mogła wydobyć
z siebie żadnego dzwięku. Spojrzała szybko na Robbiego, nie
wiedząc, czy powinna go obudzić, czy też pozostawić śpiące-
go w nadziei, że zwierzę go nie zauważy. Niedzwiedz za-
trzymał się, uniósł łeb i zaczął węszyć. Charlie wydawało się,
że patrzy prosto na nią.
Była tak przerażona, że słyszała bicie własnego serca. Nie
mogła uciekać. Wiedziała też, że nie zdoła dostatecznie szyb-
ko wdrapać się na drzewo. Po raz pierwszy w życiu żałowała,
że nie ma broni. Pod wpływem impulsu sięgnęła do plecaka
i natrafiła na puszkę z gulaszem wołowym. Niedzwiedz pod-
chodził coraz bliżej. Jedno pacnięcie olbrzymiej łapy i...
Jestem dla niego tylko kawałkiem mięsa, pomyślała, pa-
trząc w jego zimne, nieprzyjazne ślepia.
Zwierzę szybko się z nią rozprawi, a pózniej zauważy
Robbiego.
Tylko nie Robbie! Wściekłość przeważyła nad strachem
i Charlie zamierzyła się puszką w niedzwiedzia.
- Wynoś się! - krzyknęła. - Precz stąd albo tym w ciebie
rzucę! - pogroziła.
Niedzwiedz potrząsnął łbem i nagle podniósł się na tylne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •