[ Pobierz całość w formacie PDF ]

górnej krawędzi drzwi, a jego podbródek spoczywał na splecionych białych dło-
niach. W innych okolicznościach wyglądałby zabawnie. Jego głowa zaczęła się
kiwać z boku na bok, powoli i rytmicznie jak wahadło metronomu.
 India i Joe C-A-A-U-J- S-I- na drzewie! Powtórzył to dwa czy trzy ra-
zy. Nie wiedziałem, co robić, dokąd pójść. Jak powinienem postąpić? Uśmiech
pierzchnął i Paul zacisnął wargi.
 Joey, ja nigdy bym ci tego nie zrobił.  Jego głos był cichy jak modlitwa
w kościele.  N i g d y! Niech cię diabli! Wynoś się! Wynoś się z mojego życia!
Drań. Pojechałbyś z nami do Włoch?! Tam też byś ją rżnął?! Wynoś się!
Wydało mi się, że płacze. Nie mogłem na to patrzeć. Uciekłem.
Rozdział 6
Dwa nieszczęśliwe dni pózniej, gdy nadal rozważałem, co robić, zadzwonił
telefon. Spojrzałem na aparat i podniosłem słuchawkę dopiero po trzecim sygnale.
 Joe?
To była India. Głos miała przerażony, znękany.
 India? Cześć.
 Joe, Paul nie żyje.
 N i e ż y j e? Jak to? Co ty mówisz?
 Mówię, że n i e ż y j e, do diabła! Przed chwilą zabrała go karetka. Umarł.
Nie żyje!
Zaczęła płakać. Był to głośny, spazmatyczny szloch z przerwami na złapanie
tchu.
 O Boże! J a k? Co się stało?
 Serce. Atak serca. wiczył jak co dzień i po prostu upadł na podłogę. My-
ślałam, że się wygłupia. Ale on nie żyje, Joe. Boże, co mam robić? Joe, jesteś
jedyną osobą, do której mogłam zadzwonić. Co mam robić?
 Będę u ciebie za pół godziny. Nie, szybciej. Indio, nic nie rób, dopóki nie
przyjadę.
Nie sposób oswoić się ze śmiercią. %7łołnierze, lekarze i przedsiębiorcy pogrze-
bowi widzą ją bez przerwy i przyzwyczajają się do pewnych jej aspektów, lecz nie
do jej istoty. Nie sądzę, aby ktokolwiek to potrafił. Dla mnie otrzymanie wiado-
mości o śmierci bliskiej osoby jest jak droga w dół po znanych, lecz pogrążonych
w mroku schodach. Chodziłeś nimi milion razy i wiesz, ile stopni jeszcze przed
tobą, ale gdy chcesz stanąć na następnym, okazuje się, że go nie ma. Potykasz się
i nie możesz w to uwierzyć. I od tej pory będziesz się tam potykał często, ponie-
waż, jak wszystkie rzeczy, do których przywykłeś, ten brakujący stopień stał się
cząstką ciebie.
Zbiegając po schodach, powtarzałem jak aktor, który uczy się nowej roli:
 P a u l n i e ż y j e?  Paul Tate nie żyje .  Paul n i e ż y j e . Te słowa nie
pasowały do siebie, brzmiały jak obcy, pozaziemski język. Nie sądziłem dotąd, że
mogą wystąpić w jednym zdaniu.
69
Pod moją kamienicą stał stragan z kwiatami i przemknęła mi przez głowę
myśl, żeby kupić coś dla Indii. Sprzedawca dostrzegł moje spojrzenie i z entu-
zjazmem powiedział, że ma wyjątkowo piękne róże. Obraz czerwonego bukietu
sprawił, że oprzytomniałem i popędziłem ulicą w poszukiwaniu taksówki.
Kierowca miał monstrualną, czarno-żółtą, kraciastą czapkę do gry w golfa,
wykończoną strzępiastym, czarnym pomponem. Była tak ohydna, że chciałem
strącić mu ją z głowy i krzyknąć:  Jak możesz nosić coś takiego, kiedy przed
chwilą umarł mój przyjaciel? Z lusterka wstecznego zwisała na sznurku minia-
turka piłki nożnej. Przejechałem całą drogę z zamkniętymi oczami, żeby nie mu-
sieć patrzeć na te paskudztwa.
 Wiedersehen!  ćwierknął do mnie przez ramię i taksówka odjechała.
Odwróciłem się przodem do ich domu. Na murze wisiała znajoma tabliczka
z informacją, że budynek, który stał tu wcześniej, uległ zniszczeniu w czasie woj-
ny. Ten wybudowano w latach pięćdziesiątych.
Nacisnąłem guzik domofonu i zdumiało mnie, jak szybko India się odezwała.
Czyżby stała pod drzwiami od naszej rozmowy telefonicznej?
 To ty, Joe?
 Tak, Indio. Zanim wejdę, może przynieść ci coś ze sklepu? Nie napiłabyś
się wina?
 Nie, chodz na górę.
W mieszkaniu panowało lodowate zimno, ale India miała na sobie mój ulu-
biony żółty T-shirt i białą płócienną spódnicę, nadającą się raczej na sierpniowe
upały. Była też na bosaka. Tate owie robili wrażenie całkowicie odpornych na
chłód. Przestałem się temu dziwić, gdy uświadomiłem sobie, że właściwie jest to
logiczne: oboje mieli w sobie tyle kipiącej życiowej energii, że mogli przetwa-
rzać jakąś jej część w jednostki grzewcze. Myśl ta wydała mi się tak sensowna, że
postanowiłem to sprawdzić. Gdy czekaliśmy na tramwaj w jakiś paskudny, zim-
ny, mglisty pazdziernikowy wieczór,  przypadkiem dotknąłem dłoni Paula. Była
gorąca jak dzbanek z kawą. Ale to się już skończyło.
Mieszkanie było złowieszczo schludne. Nie wiedzieć czemu, myślałem, że
będzie przewrócone do góry nogami, ale nie było. Na bambusowym stoliku do
kawy leżał równy wachlarzyk czasopism, na kanapie prężyły się jedwabne po-
duszki. . . Najbardziej wstrząsnął mną widok stołu, wciąż nakrytego dla dwóch
osób. Podkładki pod talerze, kieliszki do wina, sztućce. Stwarzało to wrażenie, że
lada chwila podadzą kolację.
 Napijesz się kawy, Joe? Właśnie zaparzyłam.
Nie miałem ochoty na kawę, ale było oczywiste, że India chce się czymś zająć,
móc zrobić coś z rękami i całym ciałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •