[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwolniła, przerażona wizją możliwej katastrofy i niebezpieczeństwem, które
mogło zagrozić również Jackowi.
Dotarła na dół, ciężko dysząc.
- Jack, uważaj. Benzyna może wybuchnąć...
- Może. - Usiłował zerwać uszczelkę wokół tylnej szyby. - Kiepsko mi
idzie - przyznał. - Mam tylko nożyczki i śrubokręt. Pomoc w drodze?
- Zaraz tu będą.
Dłonią osłoniła oczy przed oślepiającym słońcem i wlepiła wzrok w szybę.
Ujrzała za nią dziecięce buzie. Maluchy chyba się uśmiechały, a niektóre
machały rękami. O Boże, spraw, żeby nie odniosły poważnych obrażeń,
pomyślała błagalnie.
- Co z kierowcą?
- Nie wiem. - Jack mocnym szarpnięciem wyrwał kolejny kawałek
uszczelki. - Pewnie ma kłopoty.
Po chwili zjawiły się błyskające światłami pojazdy służb ratowniczych.
Wóz strażacki zatrzymał się najbliżej i natychmiast wyskoczył z niego
młody oficer.
- Witajcie! - Zasalutował, dotykając palcem hełmu, i zerknął na rezultat
wysiłków Jacka. - Niezle, doktorze - stwierdził z posępnym uśmiechem. -
Ale przyda się pomoc, prawda? - Specjalnym narzędziem w kilka sekund
usunął całą uszczelkę i szybę. Następnie wsadził głowę do wnętrza autobusu.
- Uwaga, dzieciaki! Najpierw niech wyjdą najmłodsi. Chodzcie tutaj!
- Musimy urządzić polowe centrum pomocy medycznej, Gino - stwierdził
Jack, gdy przyniesiono drabinę i dzieci zaczęły wychodzić na zewnątrz.
Wszystkie odprowadzono w cień pod rozłożystym drzewem. - I miejmy
nadzieję, że ktoś pomyślał o przywiezieniu wody. W tym autobusie jest
gorąco jak diabli.
Jako jedni z ostatnich wygramolili się ośmioletni blizniacy Brendy, Liam i
Joshua.
- Och, Joshy! - Gina podbiegła do chłopca. Miał oszołomioną minę i
przyciskał do ust zakrwawioną rączkę.
- Ma wybity ząb - wyjaśniła nastolatka, która wyraznie wzięła pod swoje
skrzydełka obu malców. - Wisi dosłownie na włosku. Kazałam Joshowi go
nie dotykać i nie otwierać ust. - Przejęta swoją rolą dziewczynka przeniosła
wzrok z Giny na Jacka. - Dobrze zrobiłam?
- Doskonale - pochwaliła ją Gina i serdecznie objęła chłopców.
- Niedawno ukończyłam kurs pierwszej pomocy - nieśmiało dodała
dziewczynka.
- A tobie coś się stało? - Jack zauważył, że nastolatka przygryzła wargi.
- Tylko rozbiłam sobie kolana. - Z żalem spojrzała na porwane rajstopy. -
Ale mogło być dużo gorzej, prawda? - Usta jej zadrżały, a w oczach
pojawiły się łzy. Szybko je otarła.
Jack poklepał ją po ramieniu i przekazał jednej z pielęgniarek, po czym
zaklął pod nosem. Biedne dzieciaki. Będą potrzebowały fachowej terapii,
żeby zwalczyć skutki szoku. Oby szkoły, do których chodzą, zatrudniały
doświadczonych psychologów.
- Mama przyjedzie? - Mały Liam pociągnął Ginę za nogawkę spodni.
Jack znów spojrzał na miłe dla oka trio. Gina. Nagle zaczęło dławić go w
gardle. Byłaby wspaniałą matką. Gina i dzieci. Gina i jego dzieci. Mało
prawdopodobne. Zacisnął usta. Gina zręcznie wymigała się od takiej roli.
- Lepiej ty i Josh pojedzcie do mamy. - Jack położył dłoń na głowie
chłopczyka. - Zadzwoń z telefonu komórkowego do Brendy, dobrze? -
poprosił Ginę i zerknął na zegarek. - O tej porze na pewno już jest w
szpitalu.
- To będzie dla niej trudne, bo jest sama. Jej maż pracuje w Arabii
Saudyjskiej.
- Da sobie radę. - Głos Jacka zabrzmiał sucho. - Brenda to wcielenie
pozytywnego nastawienia.
Czy to była przejrzysta aluzja do mnie? Ginie na moment zrobiło się
gorąco. Co się stało z dotychczasową serdecznością, którą sobie okazywali?
Dlaczego nagle zniknęło wzajemne zrozumienie i czułość? W tej chwili nie
potrafiła sobie nawet wyobrazić, że znów jest jej dobrze w towarzystwie
Jacka. I poczuła się tak, jakby po omacku brnęła przez gęstą mgłę.
- Pobieżnie ich zbadam i Josh jak najszybciej powinien znalezć się u
dentysty. Załatwię, żeby zabrała ich pierwsza karetka. Na chirurgii może
przejmie ich Brenda. Zawiadom ją, dobrze?
Gina sięgnęła po komórkowy telefon. Jeśli ząb Josha ma zostać
uratowany, to liczy się każda sekunda. Na szczęście były powody do
optymizmu. Ząb pozostał w ustach, w naturalnej temperaturze ciała, toteż
istniała duża szansa na regenerację nerwów.
Z westchnieniem rozejrzała się wokół. Chyba nic więcej nie może zrobić.
Zawiadomieni o wypadku rodzice już zabrali swoje pociechy, a pozostałymi
dziećmi zajął się personel pogotowia.
Uwolnienie kierowcy z wgniecionego autobusu zajęło sporo czasu i
wymagało użycia specjalistycznego sprzętu do cięcia metalu. Strażacy
rozłożyli na ziemi nieprzemakalną płachtę. Jack właśnie badał rannego.
Gina wolnym krokiem podeszła do kręgu mężczyzn.
- Co z nim? - spytała pielęgniarza Jamiego Sullivana.
- Ma parę złamanych żeber.
- Już wiadomo, co się stało?
- Nie wygląda to dla niego dobrze. - Jamie potarł podbródek. - Lekarz
polecił sprawdzić zawartość alkoholu we krwi.
- Sugerujesz, że był pijany? - Bezwiednie podniosła głos, zaszokowana
słowami pielęgniarza. - Mógł zabić te wszystkie dzieci!
- Podobno właśnie rzuciła go żona.
- To nie usprawiedliwia narażania innych na śmiertelne
niebezpieczeństwo! - zawołała wzburzona. Do czego ten świat zmierza?!
ROZDZIAA JEDENASTY
- Co go czeka? - Odprowadziła wzrokiem karetkę, która zabrała rannego
kierowcę.
- To już sprawa policji. - Jack lekko się skrzywił. - Facet próbował mi
wmówić, że zemdlał. Raczej zamroczył go alkohol!
Oboje powoli wdrapali się na stok. Gdy podeszli do samochodu, Gina
spojrzała w dół, gdzie leżał przewrócony żółty autobus. Oprócz niej i Jacka
wszyscy już odjechali. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Nagle
przerwało ją stado siewek, które jak szary obłok-zerwały się nad bagnami do
lotu, skrzecząc jękliwie.
- Oddałbym królestwo za prysznic. - Jack otworzył drzwi i oboje wsiedli
do samochodu. Było w nim piekielnie duszno. - Wytrzymasz ten zaduch? -
Zerknął na Ginę. - Klimatyzacja zaraz zacznie działać.
- Nie ma problemu.
Przygładziła potargane włosy. Co za początek tygodnia! A należało się
spodziewać jeszcze innych atrakcji. W szpitalu pewnie huczy od plotek,
ponieważ już wszyscy wiedzą, że spędziła weekend z Jackiem w Wongaree.
Westchnęła ciężko i skarciła się w duchu za takie myśli. Jej przeżycia nie
miały porównania z tym, co przeszły dzisiaj te dzielne dzieciaki.
- W takich sytuacjach człowiek wierzy, że gdzieś tam jest Bóg, prawda? -
Jack spojrzał na nią spod oka.
- Opatrzność niewątpliwie czuwała nad tymi dziećmi.
- Jak wygada bilans obrażeń? - Jack przycisnął wnętrze dłoni do oczu i
przez chwilę rytmicznie poruszał ramionami. - Wszystko mi się miesza.
Gina miała ochotę zamruczeć kojąco i przytulić go.
- Może ja poprowadzę, Jack? Chyba jesteś wykończony. Raptownie
otworzył oczy i dostrzegł w jej spojrzeniu cień napięcia. Może
przygnębienia?
- Nie bardziej niż ty - odparł z zasępioną miną i zapalił silnik. - Więc co z
tymi obrażeniami?
- Urazy kręgosłupa szyjnego u kilkorga starszych dzieci. Skręcenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •