[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cwaÅ‚owaÅ‚ u boku swojej pani wÅ›ród wzgórz. Zjedli Å›niada­
nie na trawiastej polance, a potem zatrzymali siÄ™ przy stru­
mieniu, by napić się czystej, zródlanej wody. Bess znów była
tÄ… mÅ‚odziutkÄ… damÄ…, którÄ… Tib w cichoÅ›ci serca gorÄ…co wiel­
bił i kochał.
231
Powrócili do Buxton wczesnym popoÅ‚udniem. Idylla do­
biegÅ‚a koÅ„ca. Bess wiedziaÅ‚a jednak, że mimo tych szczęśli­
wych i beztroskich chwil, nigdy już nie potrafiłaby wrócić do
dawnego, panieńskiego życia, pokochała bowiem swojego
męża całym sercem.
Tib i Walter zajęli się końmi, Bess natomiast zaczęła się
skradać w stronę dworu, czujnie bacząc na boki, ponieważ
nie chciała, żeby ktokolwiek zobaczył ją w chłopięcym stroju.
Walter natomiast zaczÄ…Å‚ opowiadać Tibowi o swej narzeczo­
nej, która pracowaÅ‚a w Chatsworth, innej posiadÅ‚oÅ›ci hra­
biego Shrewsbury'ego.
Tib jednak nie miał ochoty słuchać o cudzym szczęściu,
wymówiÅ‚ siÄ™ wiÄ™c od towarzystwa Waltera i ruszyÅ‚ na po­
szukiwanie jednego z psów jego lordowskiej mości, którego
nikt nie widział od rana. Pogwizdywał przy tym pod nosem,
by poprawić sobie nastrój, i od czasu do czasu nawoływał
zbiega.
Po niedługim czasie humor mu powrócił. Ostatecznie
już jakiś czas temu pogodził się z faktem, że Bess jest żoną
lorda Exforda i na zawsze pozostanie dla niego niedosiężna.
Snując takie rozważania, dotarł do muru okalającego dwór.
Obok furtki stała niewielka kamienna budowla, stylizowana
na starożytnÄ… Å›wiÄ…tyniÄ™, z której rozciÄ…gaÅ‚ siÄ™ widok na od­
ległe wzgórza.
Być może niesforny Ranter tam się właśnie ukrył, jak to
już zrobił kilka dni temu. Tib wszedł na stopnie prowadzące
na niewielki ganek. Drzwi domku były uchylone.
Już miał zawołać psa, gdy dobiegły go ze środka ludzkie gło-
232
sy i stłumiony śmiech. Nie ulegało wątpliwości, że jakaś para
urządziła tu sobie potajemną, miłosną schadzkę. Mężczyzna
i kobieta mówili coś do siebie cicho, niczym konspiratorzy.
Tib uśmiechnął się pod nosem i zamierzał dyskretnie się
wycofać, gdy usÅ‚yszaÅ‚ imiÄ™ swojej pani wypowiedziane z bez­
brzeżną pogardą. Natychmiast też rozpoznał, do kogo należy
kobiecy głos. Lady Arbell!
Ciekawe, z kim siÄ™ kryÅ‚a w tej kamiennej altanie? Po staj­
niach krążyła płotka, że jest kochanką hrabiego Exforda, ale
Tib nigdy w to nie uwierzył, poza tym teraz nie mogła być
z jego lordowską mością, bo on znajdował się daleko stąd,
na polowaniu.
Chwilę pózniej Tiba dobiegł także głos mężczyzny - i na
jego dzwięk doznał szoku. Nie tylko dlatego, że nigdy by nie
odgadł, iż akurat ten człowiek był kochankiem lady Arbell.
O wiele bardziej go poraziły jego słowa.
- Och, z pewnoÅ›ciÄ… wywiedliÅ›my ich wszystkich w po­
le, moja miÅ‚oÅ›ci. A najpiÄ™kniejsze jest to, że jak dobrze pój­
dzie, to Exford i jego żona zostanÄ… uznani za zdrajców dążą­
cych do osadzenia na tronie Anglii królowej Marii, co i tobie,
i mnie przyniesie wiele korzyÅ›ci, bez wzglÄ™du na to, czy po­
wiodą się nasze inne plany, czy też nie!
Oboje wybuchnęli zimnym, okrutnym śmiechem.
O nie! To już nie były żarty! Oto Tib usłyszał o intrydze,
która miała skazać na okrutną śmierć w Tower jego pana
i milady!
Przerażony tak nikczemną zdradą, jak i tym, kto się jej
dopuszczał, Tib zapomniał o ostrożności i puścił się biegiem
233
w stronÄ™ dworu. Na jego nieszczęście ktoÅ› zostawiÅ‚ na Å›cież­
ce skopek, o który Tib się potknął, czyniąc wiele hałasu.
- Hejże, jest tam kto? - wykrzyknął mężczyzna towarzyszący
Arbell, a nie otrzymawszy odpowiedzi, wypadł na zewnątrz.
Bezbronny Tib wprawdzie zerwał się do biegu, lecz łowca
okazał się szybszy od zwierzyny i powalił go na ziemię.
- A, wierny sÅ‚uga! - zadrwiÅ‚ napastnik, bÅ‚yskajÄ…c sztyle­
tem. - Ciebie nie da się przekupić - wysyczał i zagłębił ostrze
w piersi Tiba, po czym przeciÄ…gnÄ…Å‚ go w pobliskie chaszcze.
O ile szczęście mu dopisze, minie sporo czasu, zanim ktokol­
wiek odnajdzie ciało. Przed odejściem zerwał Tibowi z szyi
medalion z wizerunkiem świętego Krzysztofa oraz oderżnął
od pasa chudÄ… sakiewkÄ™, pozorujÄ…c rabunek.
A potem powróciÅ‚ do lady Arbell i zapewniÅ‚, że sÄ… caÅ‚­
kiem bezpieczni, jednak teraz powinni osobno przemknąć
do swoich komnat, by nikt nie zobaczył ich w tym miejscu
i nie powiązał ze śmiercią sługi Exfordów.
Za ich plecami na wpół przytomny Tib przycisnął rękę do
piersi, żeby zmniejszyć upÅ‚yw krwi, po czym zaczÄ…Å‚ siÄ™ z tru­
dem czołgać w stronę dworu...
Po przejażdżce Bess zażyła kąpieli, a potem, odświeżona
i odziana w wykwintną suknię, postanowiła się przejść po
posiadÅ‚oÅ›ci. Ledwie jednak ruszyÅ‚a przed siebie, ujrzaÅ‚a Phi­
lipa z niewielką książką w dłoni, który zmierzał w jej stronę
przez trawnik, a po chwili powitał ją ciepłym uśmiechem.
- Byłam przekonana, że i ty, Philipie, wybrałeś się na łowy.
- Bo w istocie wybrałem się na polowanie, ale szybko
234
znudziÅ‚a mi siÄ™ gonitwa za zwierzem, poza tym ogarnÄ™­
Å‚a mnie poetycka wena, usiadÅ‚em wiÄ™c na polanie i zaczÄ…­
łem pisać w tej oto książeczce, którą mam zawsze przy sobie.
A gdy już zÅ‚ożyÅ‚em hoÅ‚d muzie, zdecydowaÅ‚em siÄ™ na po­
wrót do Buxton, gdzie odkryłem, że wszyscy wrócili przede
mnÄ…, bo znalezli drogÄ™ na skróty! Drew usÅ‚yszaÅ‚, że posta­
nowiÅ‚aÅ› skorzystać z dobrodziejstwa wód i poszedÅ‚ ciÄ™ szu­
kać przy basenach.
- Musieliśmy się więc rozminąć. Jaka szkoda. Mogliśmy
iść razem na przechadzkę.
Jak zawsze szarmancki, Philip pospieszył z pomocą:
- Czy pod jego nieobecność zechcesz mi uczynić ten za­
szczyt, milady, i pospacerować chwilę ze mną?
- Tylko pod warunkiem, że przeczytasz mi swój najnow­
szy sonet - odparła radośnie Bess.
- Pójdzmy więc do świątyni, tej oazy spokoju, do której
nie dociera zgiełk dworu - zdecydował Philip. - Tam prze-
czytam ci mój sonet, a potem bÄ™dziemy mogli podyskuto­
wać o filozofii, jeśli sprawi ci to przyjemność.
- Och, dzisiaj wszystko sprawia mi przyjemność. Chodz­
my więc.
Niemal doszli już do kamiennej altany, gdy dostrzegli, że
coś leży na ścieżce. W pierwszej chwili sądzili, że to sterta
porzuconych ubrań, ale przecież ubrania nie mogły się same
poruszać! Kiedy podeszli bliżej, zrozumieli, że to mężczyzna,
który na ich widok uniósł nieznacznie głowę.
- Odsuń się, Bess - zakomenderował Philip, bo dostrzegł
na ścieżce krew. - To nie jest widok dla ciebie.
235
- Och! - Ruszyła przed siebie. - Słodki Jezu! Toż to Tib!
- I zanim Philip zdążył do niej doskoczyć, uklęknęła przy
swoim słudze.
ByÅ‚o jasne, że biedak wydawaÅ‚ ostatnie tchnienie. Próbo­
wał coś powiedzieć, ale jego głos był tak słaby, że ani Bess,
ani Philip nie zdołali go dosłyszeć.
- Mój Boże, Tib, kto ci to zrobił? - zapytała łamiącym się
głosem.
Mimo maligny, dotarło do Tiba, że oto obok jest jego
ukochana pani, którą koniecznie musi ostrzec, nim umrze.
- Zdrada... - zdoÅ‚aÅ‚ wyszeptać z wysiÅ‚kiem - .. .wiodÄ…­
ca do twego... upadku, pani... lady Arbell... a z nią był... -
Z ust Tiba chlusnęła krew i zapadł się w nicość śmierci. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •