[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- I tak będzie, skarbie. Tak będzie. Daj sobie więcej czasu, odpręż się -
zapewniał żarliwie.
- Chciałabym, ale wystarczy, żebym zobaczyła Hugh albo usłyszała od
Laury, że znowu zrobił coś okropnego i ogarnia mnie wściekłość...
Dlaczego, do cholery, to nie jego zwolnią, przy tych wszystkich cięciach
budżetowych? Albo czemu nie wyślą go do Bośni, żeby wyleciał w
powietrze na minie, dlaczego zawsze spotyka to ludzi, których lubisz i
cenisz, a nie padalce typu Hugh?
- Właśnie podsunęłaś mi kolejny powód do odejścia - skomentował. -
Dzięki temu nie będziesz musiała go nigdy więcej oglądać. Załatwię to,
RS
94
skarbie. Nie martw się, zajmę się wszystkim - obiecywał, głaszcząc jej
włosy i ostrożnie, żeby nie rozmazać makijażu, ścierając łzy z policzków. -
Cśś - szeptał, tuląc ją z całej siły - ćśś.
Sierżant Hoskins trwał na posterunku. Sprawnie kierował grupą
podwładnych, którzy odbierali od nowo przybyłych płaszcze, podawali
szampana i drinki, prowadzili gości do ich miejsc przy stole. Pózniej
większość gości wychodziła do holu.
W centrum holu królował wielki, okrągły, drewniany stół. Zdobiła go
staroświecka porcelanowa waza, pełna biało-niebieskich kwiatów. Stół był
wyjątkowy: w mahoniowym blacie wyryli swoje nazwiska wszyscy
oficerowie, którzy przy nim biesiadowali od niepamiętnych czasów. Wielu
gości zatrzymywało się, by czytać stare inskrypcje, odnalezć nazwiska
pózniejszych generałów i marszałków. Stół był częścią historii.
Laura bynajmniej się nie zatrzymała. Posłała sierżantowi Hoskinsowi
uroczy uśmiech, wzięła kieliszek szampana i udała się na poszukiwanie
Billa. Hugh chrząknął gniewnie i ruszył za nią, ślepy na wszystko dokoła,
więc nie zauważył spojrzenia pełnego niechęci, jakim go obrzucił sierżant
Hoskins. Hugh rzadko poświęcał uwagę komuś innemu, a z całą pewnością
nie zawracał sobie głowy personelem kasyna. Gdyby umiał czytać w
myślach, zdumiałby się wiedząc, co chodzi po głowie Hoskinsowi. Atak,
zamiast tego, myślał o Laurze.
Nie miał ochoty spędzać tego wieczoru w jej towarzystwie, ale
postanowił nie dopuścić, by go ponownie upokorzyła publicznie. Więc jak
pies, który nie ma ochoty na kość, jednocześnie zaś nie chce, by zjadł ją
ktoś inny, szedł za Laurą, tocząc dokoła wściekłym wzrokiem. Co chwila w
tłumie ciemnych marynarek migała mu jej różowa króciutka sukienka,
ulotna, daleka, na zawsze poza jego zasięgiem.
Przyszli wszyscy. Suzy i Joss stali przy wielkim kominku. Na gzymsie
pyszniły się aranżacje kwiatowe i złocone świeczniki. Zabawiali rozmową
dygnitarzy i własnych gości. W długiej sukni z czarnego aksamitu, z
zadziwiająco dużymi brylantami w uszach i na szyi, Suzy wyglądała
władczo i pięknie zarazem.
Joss uśmiechnął się do niej, nie mogąc się nadziwić, jak doskonale
zorganizowała dzisiejszy wieczór i jak lekko prowadzi konwersację z
nieznajomymi. Jest wspaniała, pomyślał, a teraz wygląda wyjątkowo
pięknie. Poczuła na sobie jego spojrzenie i uśmiechnęła się ciepło. To
RS
95
ostatni bal, na którym batalion będzie się bawić pod dowództwem Jossa.
Smutny moment dla niego. Chcąc dodać mu otuchy, dotknęła jego ramienia.
Amanda, z włosami upiętymi w kok, wystrojona w kreację z
tajlandzkiego jedwabiu o obszernych, powiewnych rękawach, na szyi miała,
jakżeżby inaczej, perły. Nigdy nie widziano u niej innej biżuterii. Klejnoty
nie pasują do jej delikatnej, bladej karnacji, tłumaczyła ze śmiechem,
zresztą, za bardzo jest przywiązana do swoich pereł, by je zdjąć choćby na
moment. W rzeczywistości nie było jej stać na prawdziwe klejnoty, a nie
zniżyłaby się do noszenia sztucznych. W blasku brylantów i szafirów perły
nikły. Na szczęście Amandzie wystarczyły okrzyki zachwytu nad
kompozycjami kwiatowymi.
Emma, której kilka kieliszków szampana przywróciło dobry humor,
zarumieniła się uroczo, kiedy młodzi oficerowie prawili jej komplementy.
Każdy z nich wierzył, że kiedyś znajdzie kobietę równie słodką i kochaną.
Niejednemu zawróciła w głowie, bardzo ponętna w sukni z
ciemnozielonego jedwabiu, obcisłej, z dużym dekoltem, od talii spływającej
do ziemi szeroką kaskadą. Nie nosiła żadnej biżuterii oprócz
szmaragdowych kolczyków, które należały do babki Fergusa. Mąż
opiekuńczo otaczał ją ramieniem, dopóki nie nabrał pewności, że może
zostawić ją samą. Wtopił się w tłum gości.
Bill rozmawiał z kilkoma młodymi oficerami. Stali obok wyjścia na
osłonięty markizą taras, gdzie wkrótce kelnerzy mieli podać kolację.
Zmierzwione zazwyczaj włosy doprowadził do ładu brylantyną, a na jego
ogorzałej twarzy jak zwykle gościł pogodny uśmiech. Wykrochmalony
kołnierzyk nieco utrudniał mu ruchy głową. Rozglądał się za Laurą.
Dostrzegłszy ją, natychmiast odwrócił wzrok. Co z oczu, to z serca,
powiedział sobie. Nie uciszył tym jednak szaleńczego bicia serca, nie
uspokoił przyspieszonego tętna. Powrócił do niej spojrzeniem.
Kate zauważyła go i właściwie odczytała wyraz jego twarzy. Trąciła
Alexa w bok. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •