[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Conan znalazł się w środku kolorowego tłumu. Zderzał się z kupcami w bogatych strojach oraz
rzemieślnikami oferującymi inkrustowane naczynia z brązu, klejnoty i broń. Brodaci wieśniacy w
surowych samodziałach powozili wozami załadowanymi workami pszenicy i jęczmienia, połciami
mięsa, wiązkami siana, chrząkającymi świniami. Wokół tłoczyli się wyniośli żołnierze, kręcące
biodrami ladacznice, żebracy, ulicznicy i kapłani. Dostrzegł kilku rozmawiających Shemitów z
kręconymi brodami, szczupłych Zuagirczyków z odkrytymi głowami, Brythuńczyków w spódniczkach,
Koryntian w wysokich butach i Turańczyków w turbanach.
Conan był zdumiony. Shadizar przewyższał Yazdir pod względem wielkości i bogactwa, tak jak
Yazdir przewyższał miasta, które poznał w czasie, gdy walczył jako gladiator. Nigdy nie widział
ludzi tak oszałamiająco różnorodnych. Miał wrażenie, że zgromadzili się tutaj przedstawiciele
wszystkich ludzkich ras Ziemi. Nigdy nie widział niczego, co dorównywałoby tym szerokim miejskim
bulwarom, świątyniom o tysiącach kolumn, kopułom pałaców oraz bujnym, otoczonym murami
ogrodom. Dziwił się, że tak wielu mieszkańców stłoczonych w jednym miejscu może żyć spokojnie,
nie skacząc sobie do gardeł jak dzikie zwierzęta.
Nie wszystkie dzielnice miasta były jednak tak piękne jak ta, w której mieściły się siedziby
wielkich panów i książąt  pałace z marmurowymi kolumnami, parkami i ogrodami. Cymmerianin
odkrył też kręte zaułki, w których tłoczyli się żebracy i rajfurzy, oferujący bogatym degeneratom
wymalowane dziewczynki. Tutaj można było kupić lub wynająć każde ciało i za określoną sumę
zaspokoić każdą potrzebę, nieważne jak plugawą.
W tych bocznych uliczkach czaiła się przemoc i śmierć. Gdy Conan i Subotai szli wśród tłumu,
nagle rozległ się krzyk kobiety. Ludzie rozbiegli się przeklinając. W mgnieniu oka obaj wędrowcy
znalezli się sami w wąskim zaułku. U stóp wił się mężczyzna przyciskający dłonie do brzucha. Z
rany, pomiędzy jego palcami spływał na ziemię strumień krwi.
 Co?&  zaczął niepewnie Conan.
 Nie pytaj  wyszeptał Subotai.  Znikamy stąd, zanim pojawi się straż miejska.
Conan wzruszył ramionami, a Hyrkańczyk pchnął go w obskurne przejście między budynkami.
Tędy dotarli do szerokiego brukowanego bulwaru, wzdłuż którego stały wytworne kramy i
majestatyczne drzewa. Zrodkiem ulicy ciągnęła procesja i dwaj cudzoziemcy przystanęli, by się jej
przyjrzeć.
Procesję poprzedzała grupa młodych kobiet i dziewcząt  niektóre były prawie dziećmi,
tańczących i śpiewających w rytm niezliczonych tamburynów. Wszystkie były odziane w poplamione
białe szaty i wieńce z przywiędłych kwiatów na głowach o rozpuszczonych włosach. Za nimi
maszerowały szeregi młodzieńców wybijających rytm na bębenkach oraz wydobywających kocią
muzykę z cymbałów, lir i płaczliwych fletów.
Oczy uczestników procesji były szkliste i nieświadome jak oczy ludzi chodzących we śnie.
Między nimi krążyli odziani w długie szaty mężczyzni z gładko ogolonymi głowami, niosącymi
dzbany z brązu, z których unosił się błękitny dym przeszywający powietrze kuszącą słodyczą.
Conan zmarszczył nos, gdy dotarły do niego te omdlewająco słodkie opary. Dziwaczna muzyka
była dlań odrażająca, a zachowanie maszerujących budziło jego nieufność.
Muzyka wzmogła się, gdy pojawili się nadzy młodzieńcy niosący węże zawinięte na karkach lub
ramionach. Ci zdawali się nie dostrzegać innych uczestników procesji. Słoneczne światło odbijało
się od połyskujących łusek gadów, szarych, brązowych i czarnych, a w niektórych przypadkach
plamistych lub ozdobionych zygzakami i prążkami.
 Są jadowite?  zapytał Conan swego towarzysza.
 Niektóre tak. Ten brązowy, o ile się nie mylę, to śmiertelnie grozna kobra z Vendhii. A te
wielkie, grubsze niż twoje ramię, pochodzą z dżungli dalekiego Południa. Te nie są jadowite, ale
jeśli się je przestraszy lub zdenerwuje, mogą otoczyć człowiekowi szyję swoimi zwojami i złamać
mu kręgosłup lub zdławić na śmierć.
 Ugh!  wzdrygnął się Conan. Węże budziły w nim odrazę i przywoływały mroczne
wspomnienia. Odwrócił się, by powiedzieć coś do Subotai, ale ten zagapił się na młodą dziewczynę
idącą w następnej grupie. Dziewczyna ta, pomimo potarganych i brudnych włosów, korony z
uschniętych kwiatów i rozszerzonych nieobecnych oczu, była niezwykle piękna. Jej zwiewna,
rozdarta suknia przy każdym kroku odsłaniała nagie uda.
Gapiący się na nią głodnym wzrokiem złodziej potrząsnął głową.
 Cóż za marnotrawstwo! Takie ciało powinno ogrzewać nocą łoże wojownika, zamiast być
zabawką kapłanów i oślizłych węży.
 Co masz na myśli?  zapytał Conan.
Subotai popatrzył podejrzliwie na swego wielkiego towarzysza i stwierdził, że ten nie żartuje.
 To, że ta dziewka, jak i pozostałe, oddaje się kultowi Starego Węża  Seta. Nienawidzę
węży i większości kapłanów, ale ponad wszystko gardzę czcicielami Seta.
 Bóg wąż!  zawołał Conan.  Czy on ma coś wspólnego z symbolem, o którym ci mówiłem?
Subotai rozpostarł szeroko ręce. W tej samej chwili posypał się deszcz płatków kwiatów i
otoczyła ich roześmiana grupa dziewcząt. Jasnookie i wesołe, zdawały się mniej zatopione w transie
niż te, które szły dotąd.
 Chodz z nami!  krzyknęła jedna z nich do Subotai.
 Nie, dziewczyno  powiedział cokolwiek tęsknie mały złodziej.  Nie lubię waszego
wężowego boga.
 W ramionach boga węża poznasz miłość nie dorównującą niczemu, czego kiedykolwiek
zaznałeś  wymruczała dziewczyna, kołysząc się zmysłowo.  Miłość, którą człowiek może
dzielić&
 A od kiedy to węże mają ramiona?  warknął Subotai.
Gdy dziewczyna odeszła, by wypróbować swoje uwodzicielskie umiejętności na bardziej
podatnych widzach, inna przysunęła się do Conana i poklepała go po ramieniu.
 Raj czeka na ciebie, wojowniku  wyszeptała.  Musisz tylko pójść za mną&
 Dokąd?  mruknął zaintrygowany Conan.
Zbliżył się kupiec, który dotychczas stał w otwartych drzwiach sklepu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •