[ Pobierz całość w formacie PDF ]

123
RS
- Większe niż to, które wynajmowałam w Nowym Jorku. Jesteś
rozpieszczony, mieszkasz w ogromnym domu.
Uniósł w górę brwi, ale nic nie powiedział. Kerry przeszła do
następnego pokoju, malutkiego, z oknem umieszczonym wysoko. Następny
był nieco większy, z przyległą łazienką, ale tak jak w poprzednim,
pojedyncze okno umieszczono wysoko na ścianie. Trochę ciemny, ale skoro
ma być sypialnią...
- Sprawdzmy jeszcze kuchnię. - Odwróciła się i niemal zderzyła z
Jakiem, który szedł za nią.
- Nie podoba mi się - stwierdził. - Jest ciemne i małe. Nie będzie ci tu
dobrze.
- Podoba mi się salon. Jeśli kuchnia będzie w porządku, można się
zastanowić nad wynajęciem. Ale najpierw zobaczmy inne oferty.
Zbliżał się wieczór, a Kerry nie była bliższa podjęcia decyzji niż przed
południem. Miała ochotę krzyczeć ze złości. Jake krytykował każde
mieszkanie: to za ciasne, tamto mało bezpieczne, następne zbyt hałaśliwe,
inne za stare. I tak w nieskończoność.
- To była strata czasu - stwierdziła Kerry, kiedy opuścili ostatni
budynek. - Obraziłeś tę kobietę bardziej niż wszystkie poprzednie.
- Nikogo nie obraziłem. Skoro nie potrafi wysłuchać prawdy na temat
zaniedbania, nie powinna dopuścić do takiego stanu. To było najgorsze
mieszkanie ze wszystkich, które widzieliśmy.
- Podobało mi się pierwsze i tamto przy Rose Street.
- W żadnym nie byłabyś szczęśliwa.
- Skąd wiesz, czego potrzebuję do szczęścia? Urządzę je tak, że będzie
mi w nim doskonale. I cena była przystępna.
124
RS
- Pewnie z powodu ukrytej pleśni albo przeciekającego dachu.
- Wiesz, Jake - westchnęła - to zdecydowanie nie był dobry pomysł.
- Co?
- %7łebyś oglądał ze mną mieszkania. Nigdy tego nie robiłeś. Wiadomo,
że nie znajdę tam takich wygód jak w domu.
- Podczas studiów wynajmowałem mieszkanie.
- Jakie ono było, przypomnij sobie.
- Małe, hałaśliwe i zatłoczone, jak połowa tych, które widzieliśmy
dzisiaj. Nie tego potrzebujesz.
Wyglądała przez okno. Szkoda czasu na dyskusję. Następnym razem
pójdzie sama. Może jutro rano pojedzie jeszcze raz na Rose Street.
- Teraz masz dom zupełnie inny od tamtego mieszkania - zwróciła się
do Jake'a. - Tyle pokoi tylko dla ciebie. Jest duży, cichy i pusty.
- To mój dom.
- Czujesz się czasem samotny?
- A ty?
- Kiedy zaczęłam mieszkać w Nowym Jorku. Pózniej czasami też. Ale
odkąd przyjechałam do West Bend, ani przez chwilę nie czułam się
opuszczona. Sally jest w pobliżu, prawie codziennie rozmawiamy przez
telefon. Spotykam się ze znajomymi. Jest coś niezwykłego w spotkaniach z
ludzmi, którzy znają mnie od dziecka, coś, czego nie odnajdywałam w
Nowym Jorku. Pewnie kiedy się przeprowadzę, będę za nimi tęsknić, ale
sądzę, że lepiej mi będzie w Charlotte.
- Lubisz włoską kuchnię? - Zatrzymał się przed restauracją.
- Bardzo. Jestem głodna.
125
RS
Posadzono ich w cichym miejscu oddzielonym od reszty sali
przepierzeniem. Jake zamówił butelkę wina, czekał, aby Kerry wybrała
danie z karty.
- Mimo wszystko dziękuję - uśmiechnęła się, podniosła kieliszek.
- Naprawdę nie uważam, by któreś z tych mieszkań nadawało się dla
ciebie.
- Ale ostateczna decyzja należy do mnie, prawda? Ty wybrałeś
ogromny dom. I co? Sypiasz co noc w innym pokoju? Powinieneś zapełnić
go rodziną.
- Niewykonalne.
- Nie chciałbyś mieć dzieci?
- Nie.
- Założę się, że byłbyś wspaniałym ojcem.
Wahał się przez moment, bawił kieliszkiem. Jeśli miałby być szczery,
czasem nachodziły go myśli o dzieciach.
- Za duże ryzyko - odezwał się wreszcie.
- Ryzyko?
- Nieudanego małżeństwa, kobiety, która porzuca dzieci. - Spojrzał jej
w oczy.
- Samo życie niesie ze sobą mnóstwo niebezpieczeństw. Twoja żona
mogłaby zginąć w wypadku, ty też. Nie ma gwarancji. Ale dlaczego zawsze
szukasz najgorszych możliwości? Może by nie odeszła? Może małżeństwo
okazałoby się trwałe?
Ona nie opuściłaby go nigdy, gdyby tylko zechciał spróbować...
Zaskoczona własnymi myślami, sięgnęła szybko po kieliszek.
126
RS
- Może powinienem poszukać kogoś, kto uważałby mnie za bohatera,
tak jak ty kiedyś.
- Jeśli ją spotkasz, nie depcz tego uczucia, nie odrzucaj uwielbienia. To
rani.
- Nie miałem zamiaru cię zranić.
- Byłeś gotowy na wszystko, byle się mnie pozbyć. - Wzruszyła
ramionami. - Stare dzieje. Chleb czosnkowy i sałatka. Uwielbiam włoską
kuchnię. Dobrze wybrałeś.
Poruszali różne tematy, unikając tych bardziej osobistych. Dyskutując
o ewentualnym małżeństwie Jake'a, zapuściła się na zbyt niebezpieczny
grunt. Nie zamierza przeżywać ponownego odrzucenia.
Jake wiedział, że temat dzieci został zamknięty, ale nie mógł przestać
o tym myśleć. Nie popełniłby błędów swojego ojca, ale może inne, gorsze?
Czy mógłby wychowywać dziecko, z którym nie byłby emocjonalnie
związany? Jego ojciec właściwie opuścił synów w tym samym czasie, co
matka. Pozostało tylko jego ciało, fizyczna obecność, co wprowadzało
zamęt w głowach chłopców. Gdyby on, Jake, kiedykolwiek miał dziecko,
zapewniałby je, że jest kochane jak nikt na świecie. Patrzył na Kerry. A
gdyby to z nią miał dziecko? Czy miałoby ciemne włosy, czy raczej jasne,
tak jak ona? A jakie oczy? Odegnał nonsensowne myśli. Kerry paplała o
różnych mieszkaniach. Słuchał niechętnie, nie powinna się wyprowadzać,
dopóki ciocia z wujkiem nie wrócą.
Po kolacji podjechali pod jego biuro, żeby Kerry mogła zabrać
samochód. W drodze do domu jechał za nią. Zaparkowała za domem,
stanęła obok samochodu. Co powinna zrobić? Pomachać na pożegnanie?
127
RS
Zaczekać, na dalszy rozwój wypadków? Ruszyła powoli w jego stronę. Nie
chciała, by wieczór już się skończył.
- Wejdziesz na drinka? - zaproponował.
- Z przyjemnością.
Nie była w jego domu od lat. Ciekawa, jak teraz wygląda, weszła za
Jakiem do środka. Kuchnia była czysta, skromnie urządzona.
- Chodzmy dalej. - Podał jej kieliszek brandy. - Siądziemy na
werandzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •