[ Pobierz całość w formacie PDF ]

północnej części podwórca, położonej między katedrą i północną stroną obwarowań.
Nie miałem przy sobie latarki elektrycznej, a ciemno było, że jak to się mówi, choć oko
wykol. Katedra spoczywała w mroku, rozświetlone były tylko okna w muzeum mieszczącym
się w pałacu biskupim. Paliło się też w jakiejś małej przybudówce muru warowni, chyba u
kościelnego. A blask od okien padał na ziemię tylko w promieniu kilku metrów, dalej już
zalegała nieprzenikniona ciemność. Brnęliśmy przez nią nieomal po omacku, aż zgęstniała
jeszcze bardziej. Znalezliśmy się pod przejściem na łuku.
W północnej części podwórca było nieco jaśniej, bo  jak mówiłem  księżyc świecił nad
zalewem i choć wysokie mury obronne zasłaniały jego blask, to przecież księżycowa
poświata, odbita od murów katedry, spływała w dół i oświetlała nieco murawę podwórca.
Ta część warowni jest rzadko odwiedzana przez turystów, bo też stanowi jakby wąską uliczkę
między murami i kościołem. Rośnie tu wysoka trawa, przez którą prowadzi ścieżka.
Widzieliśmy uliczkę niemal do końca, aż do wspartych o mur budynków zabytkowych kurii.
Jeśli nie omylił nas słuch i Batura wszedł właśnie tutaj, to musielibyśmy go zobaczyć. Nawet
gdyby biegł z szybkością pośpiesznego pociągu, nie zdołałby w tym czasie obiec dookoła
potężnej budowli. Ale Batury nigdzie nie było. Ruszyliśmy naprzód, pilnie rozglądając się na
wszystkie strony, a przede wszystkim zwracając uwagę, czy ktoś nie chowa się w załomie
murów warowni. Tych załomów było tu zresztą sporo, a w każdym z nich zalegał mrok, który
mógł ukryć człowieka.
W jednym z takich załomów znalezliśmy żelazne boczne drzwi do katedry. Wydawało się, że
są zamknięte na głucho. Sprawiały wrażenie nie używanych od wielu lat. Ale Batura jakby
zapadł się pod ziemię. Należało go więc szukać nawet tam, gdzie na pozór szukać go nie
należy.
Zosia Walczyk chwyciła za klamkę drzwi. I drzwi uchyliły się zupełnie lekko, nawet bez
szmeru, jakby ich zawiasy zostały świeżo naoliwione.
Zapaliłem zapałkę i zobaczyliśmy wąski korytarzyk, prowadzący wprost do bocznej nawy w
katedrze. Weszliśmy tam, zapałka zaraz zgasła mi w palcach. I oto znowu otoczyła nas
przeogromna ciemność.
Bo wyobrazcie sobie wypełnioną nocą potężną halę świątyni. Przez wąskie, wysoko
umieszczone, okna spływa bardzo niewiele księżycowego światła, wszystko więc pogrążone
jest niemal w zupełnym mroku. Jeśli wszedł tu Batura  a nie ulegało wątpliwości, że to
zrobił  szukanie go tutaj było bezużyteczną stratą czasu. Były tu setki miejsc jakby
wymyślonych tylko po to, aby ukryć tego, kto chciał się ukryć. Filary, ołtarze, załomy
murów, kaplice, drewniane stalle, ławki, prezbiterium, ambony, boczne nawy, chór z
organami. A ja nie dysponowałem nawet latarką elektryczną. Zapałki rozpraszały mrok co
najwyżej w promieniu kilku metrów. Gdy zaś gasły, ciemność stawała się jeszcze głębsza.
Staliśmy w bocznej nawie, nadsłuchując. Może Batura zdradzi się czymś i usłyszymy odgłos
jego dalszych kroków?
Ale we fromborskiej świątyni była taka cisza, że aż w uszach dzwoniło. Nasze oddechy
wydawały się strasznie głośne.
A w tej ciemności płonęła tylko czerwona lampka przed głównym ołtarzem...
Byłem już zdecydowany opuścić katedrę, zamknąć żelazne drzwi, stanąć przy nich na warcie,
a Zosię Walczyk wysłać na poszukiwanie kościelnego lub proboszcza, aby powiadomić ich,
że złodziej zakradł się do katedry. Lecz zanim dojrzała we mnie ta decyzja, prawie
równocześnie  ja i Zosia  zauważyliśmy nikły blask sączący się skądś, po prawej stronie,
w pobliżu głównego ołtarza.
I natychmiast, nie umawiając się i nie dając sobie żadnych porozumiewawczych znaków,
poszliśmy ostrożnie w tamtą stronę. Minęliśmy nawę główną i stwierdziliśmy, że światło
wypływa zza uchylonych żelaznych drzwi w ścianie. Czyżby Batura ukrył się w jakimś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • thierry.pev.pl
  •